To nie Kevin. Ten kultowy film jest prawdziwym królem świąt — widzowie wracają do niego co roku
W cieniu Kevina i Elfa kryje się film, który od 20 lat budzi emocje i niezmiennie powraca w świątecznych ramówkach. To nie tylko komedia romantyczna, lecz kultowe studium miłości w wielu formach. Dlaczego ten tytuł ma status ikony? Wyjaśniamy.

W okresie świąt Bożego Narodzenia nie brakuje filmów, które trafiają na ekrany telewizorów z niemal religijną regularnością. Jednak obok Kevina samotnie broniącego domu czy Elfa szukającego swojego miejsca, istnieje produkcja, która zyskała status kultowego dzieła o miłości – tej romantycznej, rodzinnej, platonicznej. Love Actually, brytyjska komedia z 2003 roku, od dwóch dekad niezmiennie wzrusza, bawi i prowokuje do refleksji nad tym, czym naprawdę są święta.
Miłość w każdej postaci – co wyróżnia Love Actually?
Film „Love Actually” zadebiutował w 2003 roku jako brytyjska komedia romantyczna z osadzoną w świętach Bożego Narodzenia akcją. Reżyser Richard Curtis stworzył nie jedną, a dziesięć przeplatających się historii miłosnych, ukazując miłość w różnych wymiarach: romantycznym, rodzinnym i platonicznym.
To właśnie te różnorodne relacje przyciągają widzów co roku. Billy Mack i jego menadżer, Daniel i jego pasierb Sam czy Sarah opiekująca się chorym bratem — każda z tych historii podkreśla, że miłość ma wiele twarzy, a nie wszystkie są romantyczne.
Pomimo swojej dorosłej tematyki – film zawiera wątki dla dojrzałych widzów – Love Actually zyskał miano świątecznego klasyka, do którego fani wracają niezmiennie od dwóch dekad.
Kultowe sceny, które widzowie pamiętają latami
Film pełen jest scen, które zyskały status ikonicznych. Taniec Hugh Granta jako premiera Wielkiej Brytanii stał się jednym z najbardziej pamiętnych momentów komedii romantycznych wszech czasów. Co ciekawe, aktor początkowo nie chciał go nagrać, ale finalnie to właśnie ta scena podbiła serca widzów.
Nie można pominąć także wzruszającego wyznania miłości postaci granej przez Andrew Lincolna, który z pomocą kartek wyjawia uczucia żonie swojego najlepszego przyjaciela. Wszystko dzieje się w akompaniamencie kolędy "Silent Night", co tylko potęguje emocje. Inna pamiętna sekwencja to szalone szkolne jasełka, w której oprócz Maryi i Jezusa pojawiają się Spiderman, homar i wieloryb.
Fani nie zapominają też o portugalskich oświadczynach Colina Firtha i scenie z Heathrow, w której młody Sam biegnie przez lotnisko, by wyznać uczucia koleżance z klasy. Te momenty tworzą unikalną mieszankę wzruszeń i świątecznej atmosfery.

Nieidealny, ale kochany – co zarzuca się filmowi?
Pomimo popularności, „Love Actually” nie jest wolny od krytyki. Niektórzy widzowie i krytycy zwracają uwagę na wątek zdrady między Harrym (Alan Rickman) i Karen (Emma Thompson), który wielu uznaje za zbędnie bolesny i niepasujący do świątecznego klimatu.
Inna często wskazywana wada to sposób przedstawienia kobiet, w szczególności postaci Natalie, która doświadcza niewłaściwego zachowania ze strony prezydenta USA (Billy Bob Thornton), a następnie zostaje zepchnięta na dalszy plan. Krytycy zauważają też, że film jest zdominowany przez heteroseksualne związki, a wątki LGBTQ+ są jedynie żartami tła.
Reżyser Richard Curtis sam przyznał, że proces montażu był "katastrofalny", co może tłumaczyć nierówności w narracji. Mimo to, wielu fanów uważa, że siła filmu tkwi właśnie w jego niedoskonałości – bo przecież miłość też taka bywa.
Zobacz też: 5 filmów z Netflix, które rozgrzeją wasze serca. Idealne na grudniowy wieczór z rodziną

Dlaczego wciąż wracamy do Love Actually w każde święta?
Dla wielu widzów Love Actually to coś więcej niż film. To świąteczna tradycja. Michael Suarez, autor jednego z tekstów poświęconych produkcji, przyznał, że od 2003 roku nie było sezonu świątecznego, w którym nie obejrzałby tej produkcji — początkowo na DVD, później Blu-ray, dziś w 4K.
Film przypomina o tym, co w świętach najważniejsze – o obecności bliskich, wzajemnej trosce i sile emocji. Jest jednocześnie nostalgicznym pożegnaniem z erą klasycznych komedii romantycznych, jak i celebracją miłości w jej najbardziej filmowej wersji.
Nieidealny, z przerysowanymi wątkami i momentami niedzisiejszy, ale przez to autentyczny i bliski sercu – Love Actually to nie tylko film, to świąteczny rytuał.
Źródła: moviereviewed.com, filmobsessive.com, christmasfm.com