Reklama

Niektóre piosenki zapisują się w pamięci słuchaczy nie tylko dzięki melodii czy tekstowi, ale przez to, co za nimi stoi – nieuchwytny klimat chwili, emocje, ludzie i miejsca. Tak właśnie jest z utworem „C’est la vie – Paryż z pocztówki” Andrzeja Zauchy, którego historia zaczyna się w jesienną noc 1985 roku w warszawskim studiu przy Myśliwieckiej, a kończy... właściwie nigdy. Bo ta piosenka nie tylko przetrwała, ale stała się muzycznym pomnikiem artysty, który odszedł zbyt wcześnie.

Późna noc, spirala i jedna herbata – narodziny „C’est la vie”

Był październik 1985 roku, nocne godziny na pierwszym piętrze siedziby Polskiego Radia przy Myśliwieckiej. Realizatorzy, kompozytor Wiesław Pieregorólka i autor tekstu Jacek Cygan czekali na Andrzeja Zauchę, który przyjeżdżał prosto z koncertu w Gdańsku. Starsza pani, dobrze znana artystom tamtych lat, parzyła herbatę w aluminiowym czajniku na spirali.

Gdy Andrzej wreszcie przybył – w kożuszku, bez słowa wszedł do studia. Usłyszał podkład muzyczny po raz pierwszy, bo wtedy nie było jeszcze maili, a sesja nagraniowa dopiero się zakończyła. Po pierwszym przesłuchaniu zapytał: „Możemy?”. Gdy realizator odpowiedział, że „nagramy na próbę”, Zaucha się zaśmiał: „Na jaką próbę? Próbę mam rano w Krakowie”.

Zaśpiewał raz. Jedno podejście, pełna wersja. Gdy skończył, zapytał tylko: „Kupione?”. I to właśnie ta jedyna rejestracja weszła na wszystkie płyty.

Magia Niepołomic, czyli saksofon i fryzjer z białym kitlem

Jakiś czas po nagraniu powstał pomysł na teledysk. Cygan zainspirował się opowiadaniem Marka Hłaski Kancik i zadzwonił do reżysera Krzysztofa Haicha, przedstawiając mu swoją wizję: ryneczek małego miasteczka, fryzjer z dzieciństwa i... saksofon. Ku jego zdumieniu, Haich odpowiedział: „Jacek, ja już to wszystko nakręciłem – w Niepołomicach”.

Teledysk, który powstał, był jak sen: fryzjer grający na saksofonie, ksiądz, kobieta z zupą, chłopiec z wieżą Eiffla, staruszek z trzema kotami i Andrzej Zaucha wysiadający z najbrudniejszego autosanu, jaki kiedykolwiek widziano. Te obrazy stały się nie tylko ilustracją utworu – one go dopełniły.

Szczecin, Kaskada i jedno pytanie w „Szansie na sukces”

W listopadzie 2011 roku, dwadzieścia lat po tragicznej śmierci Andrzeja Zauchy, jego piosenki były tematem odcinka „Szansy na sukces”. W jury zasiadł Jacek Cygan, Agnieszka Zaucha i Ryszard Rynkowski. Program wygrał maturzysta Michał Grobelny, śpiewając właśnie „C’est la vie – Paryż z pocztówki”.

Po występie Cygan zapytał go o jeden wers: „W Kaskadzie nocą też grają walca” – czy wie, co to oznacza? Chłopak odpowiedział, że zna historię: pożar restauracji w Szczecinie, który pochłonął wiele istnień. Dziś nie ma już śladu po tamtej tragedii – stoi tam galeria handlowa. „Tylko ta piosenka jest pamiątką tamtego miejsca” – pomyślał Cygan.

Strata, której nie da się oswoić – wspomnienie o Andrzeju Zausze

Jacek Cygan nie ukrywa, że śmierć Zauchy była dla niego traumą, której nie potrafi oswoić. Cytuje wiersz Elisabeth Bishop: „W sztuce tracenia nie jest trudno dojść do wprawy” – i przyznaje, że choć zna tę linijkę od lat, nigdy nie potrafił jej zaakceptować w kontekście Zauchy.

Bo „C’est la vie” nie jest tylko piosenką. To opowieść o kruchym pięknie chwili, o polskim „Paryżu z pocztówki”, którego już nie ma. O fryzjerze z saksofonem, który gra w Niepołomicach, i o artyście, który odszedł zbyt wcześnie – ale zostawił po sobie coś, czego nie zastąpi żadna galeria handlowa.

Czytaj też: Jacek Cygan usłyszał: „To się nie sprzeda”. A stworzył perełkę, którą wyśpiewała ikona polskiej sceny

Opole 06.1989. Piosenkarka i aktorka Monika Borys oraz piosenkarz Andrzej Zaucha podczas próby przed koncertem XXVI. Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej.
Opole 06.1989. Piosenkarka i aktorka Monika Borys oraz piosenkarz Andrzej Zaucha podczas próby przed koncertem XXVI. Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej. Fot. PAP/Krzysztof Świderski

Źródło: Jacek Cygan, Życie jest piosenką, rozdział: C’est la vie. Paryż z pocztówki, czyli fryzjer gra na saksofonie w Niepołomicach

Reklama
Reklama
Reklama