Reklama

Początki były niepozorne – pianino po ciotce, nuty pisane ręcznie, ogromna trema i pierwsze spotkanie z legendami polskiej sceny. A jednak Zacznij od Bacha dało Zbigniewowi Wodeckiemu przepustkę do świata wielkiej muzyki. Sprawdź, jak naprawdę powstał ten ponadczasowy przebój.

Reklama

Ten utwór nakreślił karierę Zbigniewa Wodeckiego

Droga do tego momentu nie była usłana różami. Jeszcze w 1971 roku Zbigniew Wodecki grał w restauracji „Parkowa” w Świnoujściu. Oczekiwał narodzin dziecka i zdał egzamin do Orkiestry Symfonicznej krakowskiej rozgłośni Polskiego Radia. Jego występy były jednak na tyle dobre, że trafił na radar reżysera Andrzeja Wasylewskiego. Po nocnych rozmowach przy barze padły kluczowe słowa: „Musisz wystąpić u mnie w programie”.

Tak się zaczęło. Najpierw lokalna telewizja, potem „Muszelka” napisana przez Piotra Figla i Wojciecha Manna – hit lata 1972 roku. Ale choć zdobył popularność, Wodecki wciąż czuł się skrzypkiem, nie piosenkarzem. Potrzebował czegoś więcej. Czegoś, co pokaże jego prawdziwe muzyczne „ja”. Zacznij od Bacha było odpowiedzią.

Czytaj też: Największy wakacyjny hit PRL-u. Nie uwierzysz, kto miał go śpiewać. To prawdziwa dama polskiej sceny

Jak powstał utwór "Zacznij od Bacha"? Wodecki i fortepian po ciotce

Był młody, zdolny i nieco zagubiony. Miał 24 lata, gdy usiadł przy starym fortepianie, odziedziczonym po ciotce – profesorce Millerowej. W jego głowie zaczęły rodzić się dźwięki, które później znała cała Polska. „To był palec boży – usiadłem do pianina i tak wyszło” – wspominał po latach w rozmowie z PAP LIFE. Zaczęło się od „ładnych funkcyjek”, które szybko przekształciły się w kompletną aranżację na orkiestrę. Smyczki, trąbki, puzony, chóry – wszystko rozpisane własnoręcznie.

Słowa miał napisać ktoś wyjątkowy – Janusz Terakowski. Nie był tekściarzem, a poetą i grafikiem, z artystycznym zacięciem. Dzięki przyjaźni ich żon, Terakowski podszedł do tematu lekko – napisał pogodną, poranną „przebudzankę”.

Zielona Gora, 07.1985. Koncert w amfiteatrze; n/z Zbigniew Wodecki.,Image: 751969211, License: Rights-managed, Restrictions: Cena minimalna dla publikacji online 50 zł a dla drukowanych 250 zł, Model Release: no, Credit line: Tomasz Gawalkiewicz / Forum

Wizyta w studiu Polskiego Radia – moment przełomowy

Z gotowym utworem Wodecki ruszył do Warszawy, prosto do kultowego studia Polskiego Radia. Tam czekały mikrofony, Alibabki i Andrzej Trzaskowski – „polski Quincy Jones”. Tremę czuł ogromną – „Wówczas jeździło się do Warszawy do studia Polskiego Radia, a tam sprzęt, mikrofony, Alibabki i Andrzej Trzaskowski, który wtedy był w Polsce jak Quincy Jones w Ameryce”, wspominał.

Wszedł do ogromnej sali studia S-1 jak student na egzamin do konserwatorium — z sercem bijącym szybciej niż metronom. Przed nim – śmietanka polskiej muzyki. Legendarni instrumentaliści, elita sceny, muzyczni giganci, których nazwiska mówiły więcej niż tysiące nut. Wodecki, młody kompozytor z Krakowa, poczuł się jak intruz.

Patrzyli na niego z pobłażaniem. On – niepewny, z walizką nut i głową pełną tremy. Dyrygent, Andrzej Trzaskowski, ledwo skinął głową. Chłód, dystans, bariera wielkości. „Co ja tu robię?” – pomyślał. Uciec? Schować się? A może po prostu zniknąć?

Zbigniew WodeckiPolska 1998
Zbigniew Wodecki
Polska 1998 fot. Niemiec/AKPA

Ale nuty już rozłożone. Dyrygent pyta o tempo. Wodecki – ręką zadrżała od napięcia – nabija rytm. I nagle... wybuch. Dźwięk. Pełna orkiestra w harmonii z tym, co przez wiele wieczorów pisał sam, przy starym pianinie. „Przecież pierwszy raz usłyszałem to, co zapisałem w nutach” – wspominał później z niedowierzaniem. To był moment. Moment, w którym z nieznanego muzyka z Krakowa stał się kompozytorem z prawdziwego zdarzenia.

Trzaskowski zmienił ton, spojrzał inaczej, przeszedł z nim na „ty”. „Ten Trzaskowski tak dyryguje, a ja widzę, że już zupełnie inaczej na mnie patrzy. Udaję, że spoko, że tak właśnie ma być, a tu serce we mnie łomocze ze wzruszenia i radości. Poczułem, że jestem koleś. Przeszliśmy z Andrzejem Trzaskowskim na „ty” i tak w ciągu paru minut z zastraszonego dwudziestoczterolatka, który pierwszy raz przyjechał z Krakowa do Warszawy zmieniłem się kompozytora, który coś potrafi”, relacjonował [cytat za Biblioteka Piosenki].

Szpilman, Trzaskowski i siła nazwiska „Bach”

Kilka tygodni później, Wodecki znów pojawił się w radiu. W drzwiach stanął elegancki pan w kapeluszu. „To pan napisał tego Bacha?” – zapytał. Zaskoczony Wodecki potwierdził. Dopiero potem usłyszał od kogoś: „Nie wiesz? To Szpilman”. Tak, ten Szpilman. Legendarny pianista, którego opinia znaczyła więcej niż złote płyty.

To właśnie wtedy Wodecki zrozumiał, że jego kompozycja może być czymś więcej niż piosenką. „Do dziś powtarzam, że jak się chce zrobić karierę, warto podeprzeć się znanym nazwiskiem” – żartował później. A „Bach”? Cóż, mocniejsze nazwisko trudno sobie wyobrazić

Sprawdź też: Mógł być to hit Wodeckiego. Gąssowski przejął go przypadkiem i zrobił z niego legendę PRL-u

Piosenka, która po 48 latach nadal zachwyca

Dziś od premiery minęło 48 lat. A jednak Zacznij od Bacha wciąż brzmi świeżo – szczególnie na koncertach. Wodecki przyznawał, że wersja live ma w sobie więcej emocji niż nagranie. I choć nie ma go już z nami, ten jeden utwór przypomina o artyście, który nie bał się stawiać na swoim, nawet wśród legend.

Piosenka zaczęła się od skromnego plumkania na pianinie w krakowskim mieszkaniu. A skończyła jako jeden z najbardziej rozpoznawalnych i szanowanych przebojów w historii polskiej muzyki. Czasem wystarczy po prostu… zacząć od Bacha.

Reklama

Źródło: Kultura Onet, Adam Halber Angora, Biblioteka Piosenki.pl

scena z: Zbigniew WodeckiSK: program rozrywkowy, Droga do gwiazd, Polska 2002, 09.2002, TVN/AKPA fot. Niemiec/AKPA
Zbigniew Wodecki, 2002 fot. Niemiec/AKPA
Reklama
Reklama
Reklama