Ten przebój lat 60. oczarował Polaków. Gdy go śpiewała, zapadała cisza jak makiem zasiał. Odkryj fenomen kultowego hitu
W gorące lato 1966 roku, w Międzyzdrojach, narodził się muzyczny fenomen. Ryszard Poznakowski komponuje melodię, która poruszy serca tysięcy. Kasia Sobczyk wkracza na scenę, a widownia milknie. Tak powstał „Mały Książę” – ballada wszech czasów o miłości i tęsknocie.

Lato 1966 roku. Międzyzdroje. W dusznym Domu Kultury Ryszard Poznakowski komponuje melodię, która stanie się jedną z najpiękniejszych polskich piosenek - wielkim przebojem. Kasia Sobczyk śpiewa, a publiczność milknie…
Wakacje, które zmieniły historię polskiej muzyki
Był to jeden z tych letnich wieczorów, które zapisują się w historii – nie tylko kultury, ale i emocji całego pokolenia. W Międzyzdrojach, w legendarnym klubie Non-Stop, rozbrzmiał utwór, który na zawsze odmienił oblicze polskiej muzyki rozrywkowej.
Rok 1966. Zespół Czerwono-Czarni właśnie wrócił z występów w Stanach Zjednoczonych. Zamiast wyczekiwanej plaży i wypoczynku, Ryszard Poznakowski – uczulony na słońce – zamyka się w dusznym wnętrzu i komponuje. Jego koledzy wygrzewają się na plaży, a on – sam przy fortepianie – tworzy coś absolutnie wyjątkowego. Coś, co narodziło się z przypadku, ale poruszyło tysiące serc.
Narodziny „Małego Księcia” – tekst na marginesie Trybuny Ludu
Wszystko zaczęło się od wizyty Krzysztofa Dzikowskiego. Twórczo rozpalony, przyniósł szkic tekstu zapisany na... skrawku „Trybuny Ludu”. Ten gest zainicjował narodziny jednej z najbardziej ikonicznych piosenek lat 60.
Pomysł był tak oryginalny, że Poznakowski nie czekał ani chwili. Gdy reszta ekipy ruszyła ponownie nad morze, on zasiadł do fortepianu. Po powrocie kolegów – melodia była gotowa. „Lato było piękne, wspomina Ryszard Poznakowski, moi koledzy upojne dni spędzali na plaży, ale ja mam uczulenie na promienie słoneczne, więc siedziałem całymi dniami przy fortepianie. Odwiedził nas tam Krzysztof Dzikowski. Miał wtedy erupcję talentu, a jednocześnie mógł się opalać. No i któregoś dnia, na skrawku „Trybuny Ludu”, przyniósł mi z plaży szkic tekstu. Właściwie, w dziewięćdziesięciu procentach nadawał się do użytku. Był tam tak oryginalny pomysł, że kiedy towarzystwo po obiedzie znów poszło nad morze, ja w tym domu kultury usiadłem do fortepianu i zacząłem komponować. Kiedy wrócili, całość była gotowa”, opowiadał Ryszard Poznakowski [cytata za biblioteka piosenki.pl].

Kasia Sobczyk – głos, który poruszył publiczność
Chwila występu zbliżała się nieubłaganie. Klub Non-Stop w Międzyzdrojach powoli budził się do życia, a muzycy zbierali się, by przygotować się do występu. W powietrzu unosiło się napięcie – to miał być wieczór wyjątkowy. Ryszard Poznakowski trzymał w dłoniach świeżo ukończoną kompozycję. Wiedział, że nie może jej powierzyć nikomu innemu – od początku przeznaczona była dla jednej kobiety. Dla niej.
Kasia Sobczyk – eteryczna, charyzmatyczna, pełna tajemniczej energii. Znali się od lat, oboje pochodzili z Koszalina, a ich muzyczne ścieżki przeplatały się od pierwszych wspólnych prób. Dla Poznakowskiego była nie tylko wokalistką, była inspiracją. Muzyczną muzą, której głos potrafił wydobyć z jego nut to, czego nie sposób było wyrazić słowami.
Gdy zespół powoli stroił instrumenty, w drzwiach pojawiła się Kasia. Cicha, ale jak zawsze magnetyczna. Poznakowski podał jej partyturę i spojrzał porozumiewawczo. Nie trzeba było słów – oboje wiedzieli, że właśnie rodzi się coś ważnego.
Czytaj też: Ten wielki hit Budki Suflera z lat 90. mógł nigdy nie powstać. Mało kto wie, że uratowały go żony
W ciągu kilku chwil wszystko było gotowe. Tonacja? Bez zbędnych dyskusji – naturalnie padło na „C”. Tak prosto, tak instynktownie. Tak, jakby ta piosenka zawsze była ich wspólną historią. I wydarzyło się coś niezwykłego. Zamiast oczekiwanych tańców – cisza. Publiczność, przyzwyczajona do dynamicznych rytmów, stanęła w miejscu. Nawet najbardziej zagorzali tancerze nie ruszyli się z miejsca.
Na scenie – Kasia Sobczyk. Jej głos, nasycony liryzmem i emocją, rozbrzmiał z niezwykłą siłą. Kiedy kończyła... nikt nie gwizdał. Owacje. Szok. Zachwyt. „To była typowa wakacyjna publiczność, która przychodziła się wyszaleć, opowiadał kompozytor. Graliśmy szybkie numery, a kiedy przyszedł czas na „Małego Księcia”, kiedy rozległy się te dzwoneczki, imitowane przez dopiero co przywiezione ze Stanów elektroniczne piano marki farfisa... To był szok. Ludzie stanęli”, relacjonował kompozytor.
Dziś „Mały Książę” to nie tylko wspomnienie lata 1966 roku. To symbol. To historia o miłości, która nie przemija. O artyzmie, który rodzi się w dusznych pokojach, z dala od plaż i tłumów. O jednym z najpiękniejszych momentów polskiej muzyki.
Źródło: Bibliotekapiosenki.pl, Radio Pogoda
