Ania Rusowicz tylko w VIVIE! opowiada o znakach, które dostała z góry. Mówi o cierpieniu i wybaczeniu, które nie było jednorazowym aktem
Za nazwiskiem, które znała cała Polska, przez lata kryła się samotność, bunt i walka o własną tożsamość. Ania Rusowicz po raz pierwszy opowiada o znakach, które dostała z góry, o wewnętrznej misji, cierpieniu i wybaczeniu, które nie było jednorazowym aktem. Czy życie naprawdę pisze ktoś inny?

- Krystyna Pytlakowska
Ania Rusowicz w poruszającym wywiadzie dla magazynu VIVA! szczerze opowiada o swojej drodze do odnalezienia siebie, samotności, depresji, ale także o duchowej przemianie i sile intuicji. Artystka dzieli się historią życia, które – jak mówi – jest częścią większego planu.
Ania Rusowicz: „Los rozdaje karty, którymi gramy”
Życie jest jak książka?
Tak, każdy pisze swoją. I dlatego ja zdecydowałam się opowiedzieć szczerze moją historię, z jej wieloma magicznymi wydarzeniami i znakami, które dostawałam. I momentami oświecenia, gdy zaczynałam coś rozumieć, mając poczucie sensu tego, co się wydarzyło. Uważam, że życie każdego – moje również – jest częścią jakiegoś planu.
Planu? Czyjego?
Tego z góry. Być może mamy jakiś wpływ na nasze życie, ale to los rozdaje karty, którymi gramy. Nie zawsze są to asy. Musimy nauczyć się grać tymi, które dostaliśmy.
Ty się nauczyłaś?
Chyba tak, bo nauczyłam się każde cierpienie czy trudną sytuację przekuwać w coś dobrego. Nawet jeżeli nie miałam wpływu na to, co mnie spotykało. Próbowałam zrozumieć dlaczego. Chociaż na początku zawsze jest bunt.
A co jest na końcu?
Na końcu jest wybaczenie i dalsza droga. O wybaczenie jest najtrudniej, bo to proces, a nie akt jednorazowy. Można wybaczyć trochę mniej lub trochę więcej, drugiego dnia wycofać wybaczenie, trzeciego znowu wybaczyć. Ciąg uczuć… Dlatego pomyślałam, żeby opowiedzieć, co we mnie drzemało przez wszystkie lata od śmierci mamy. I uwolnić się od tego.
[...]
CZYTAJ TEŻ: Tworzyli kultowy zespół lat 80, on kochał ją w milczeniu. Gdy zostali parą, los ich nie oszczędził

Córka Ady Rusowicz na nowo odkryła siebie w Warszawie
Studiowałaś jednak też psychologię.
Tak, bo rzuciłam farmację i przeniosłam się na psychologię do Warszawy. Zaczęłam wówczas nagrywać swoje piosenki, choć nie miałam jeszcze żadnego planu. Wiedziałam jednak, że przeprowadzka do Warszawy to moja przepustka do innego życia. Że muszę znaleźć przyjaciół mamy, a oni na pewno mi opowiedzą, jaka była. I że dzięki nim zrozumiem to, co tkwi we mnie bardzo głęboko.
Znalazłaś tych przyjaciół?
Tak. Kiedy już byłam w Warszawie, trafiłam w telewizji na wywiad z Markiem Niedźwieckim, w którym powiedział, że pierwszą piosenką na gitary, której słuchał, był „Duży błąd” mojej mamy. Znalazłam też Marię Szabłowską, która wówczas dowiedziała się o moim istnieniu. Wiele osób dziwiło się: „To Ada i Wojtek mieli dzieci? To ty nie jesteś córką Niemena?”. Wiedziałam, że moi rodzice zastępczy nie mają żadnych koneksji w świecie muzycznym i że muszę zacząć od zera.
Czym zajmowali się Twoi rodzice zastępczy?
Mama była nauczycielką, kuratorem, a tata lekarzem. Zawsze mi mówili: „Pamiętaj, Anusia, że musisz skończyć porządne studia, zdobyć wykształcenie i mieć swoje pieniądze, żeby nie zależeć od mężczyzny. Ale jeśli chcesz startować w muzyce, to my ci nie pomożemy. Jeśli cokolwiek osiągniesz, to tylko dzięki sobie”. I dokładnie tak było. Pojawiłam się w branży jak duch, znikąd.
Ale dostałaś przecież piękny spadek po mamie i po ojcu – ich geny.
I w zasadzie tylko to, ale do tego jeszcze wrócimy. Moja droga do znalezienia własnej tożsamości i rozwikłania tajemnicy, kim jestem, to były lata wielkiej samotności i depresji. Dlatego zaczęłam studiować psychologię. Okazało się, że to moja wielka pasja, bardzo mi potrzebna nitka do kłębka i odkrycia większego planu na mnie. Zwykle mam tak, że czuję głos intuicji i idąc za tym głosem, wiem, że robię dobrze. Dlatego wiedziałam, że muszę wyrwać się do Warszawy, że tam są ludzie, którzy mi pomogą, bo przecież nie rozpłynęli się w powietrzu.
Chodziło o ciągłość?
Tak. Życie nie składa się z fragmentów, ono jest całością, tylko musimy wiedzieć, w którym miejscu jego części się zazębiają. Pamiętam, że gdy pojawiłam się w Warszawie i zdałam na studia, zaczęłam szukać dla siebie innych możliwości. Pukać od drzwi do drzwi. Czułam, że muszę być natrętna, bo mam misję wobec samej siebie. I chociaż nazywałam się Rusowicz, to nie było to takie proste i oczywiste, że to ja, córka Ady. Dopiero kiedy ludzie z jej otoczenia mnie skojarzyli, pojawiał się na ich twarzach uśmiech i stawali się bardzo otwarci: „Boże, w ogóle nie wiedzieliśmy, że jesteś! Ale wyrosłaś! Co się z tobą działo przez te lata? I jak tata?”. I łapali się za głowę, bo przecież nie wiedzieli, co tak naprawdę się zdarzyło.
[...]
Rozmawiała Krystyna Pytlakowska. Cały wywiad dostępny w najnowszym numerze magazynu VIVA!.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Pisała do niego listy, nigdy nie otrzymała odpowiedzi. Ania Rusowicz tylko w VIVIE! o odrzuceniu przez ojca
