Dostrzegła w nim ogromny talent, kibicowała w spełnianiu marzeń. Gdy odeszła oddał jej hołd. Wprost mówi o niezwykłej relacji
Czy można śpiewać z serca, kiedy ono jest złamane? Łukasz Zagrobelny w przejmującym wywiadzie opowiada o stracie, która odebrała mu głos… i piosence, która ma go uleczyć.

Łukasz Zagrobelny szczerze opowiada Katarzynie Piątkowskiej o dzieciństwie, muzycznych początkach i wyjątkowej więzi z mamą. Artysta zdradza kulisy powstania emocjonalnego singla „Tam, gdzie Cię nie ma” i trudnych chwil po stracie najbliższej osoby.
Łukasz Zagrobelny o relacji z mamą
[...]
Mama była bardzo młoda, gdy Cię urodziła.
Miała 21 lat. Zdarzało się, że przychodziła do mnie do szkoły na wywiadówki, a nauczyciele dziwili się, dlaczego przyszła moja siostra, bo wyglądaliśmy jak rodzeństwo. Mama do końca życia wyglądała świetnie.
To Ona odkryła Twój wokalny talent?
Tak. Gdy byłem dzieckiem, przeszedłem operację oczu. Po niej dwa miesiące spędziłem w sanatorium w Sobótce pod Wrocławiem. Kiedy stamtąd wróciłem, podobno pięknie zaśpiewałem piosenkę „Jarzębina czerwona”. Mama usiadła i powiedziała: „On chyba ma talent!”, a potem zaprowadziła mnie na egzamin do szkoły muzycznej. Zdałem i zacząłem naukę gry na akordeonie. Miała ze mną krzyż pański, bo nie rwałem się do ćwiczenia na instrumencie. Chciałem tak jak koledzy szaleć na podwórku. Ona więc ze mną siedziała, pilnowała i nie odpuszczała.
Akordeon to nieoczywisty instrument, szczególnie dla dzieci. Koledzy się z Ciebie nie śmiali?
Akordeon nigdy nie miał poważania wśród moich kolegów. Był tematem drwin i żartów. Mówili, że gram na kaloryferze, zmarszczce, ewentualnie na cyi. Poza tym to jest instrument, który zazwyczaj kojarzy się z graniem biesiadnym. A to przecież bzdura! Na swoim dyplomie grałem Fantazję i fugę a-moll Bacha, które na akordeonie brzmią naprawdę zjawiskowo.
To dlaczego na nim nie grasz teraz?
Z kolegami ze szkoły podglądaliśmy w dzienniku uwagi, jakie profesor od instrumentu pisał na nasz temat. Przy moim nazwisku zanotował: „Bardzo utalentowany, o potencjalnych możliwościach wykonawczych”. Potencjalnych (śmiech)! Po prostu się z tym instrumentem nie polubiliśmy, a mimo to profesor chciał mnie wysyłać na konkursy instrumentalne. Tylko że mi już w głowie było śpiewanie i ciągnęło mnie na scenę.
Kiedy poczułeś, że śpiewanie to jest Twoja droga?
Od zawsze czułem, że estrada to moje miejsce. Gdy byłem małym dzieckiem, moim mikrofonem były dezodorant i skakanka. W pokoju stało lustro, a ja przed nim śpiewałem, tańczyłem i ćwiczyłem ukłony niczym Zbigniew Wodecki. Kto by pomyślał, że kilkanaście lat później faktycznie będę śpiewał i spełniał swoje marzenia. I, o losie, spotkam na swojej muzycznej drodze Zbigniewa Wodeckiego!
Mama.
Ona wiedziała o mojej pasji i marzeniach i bardzo mi kibicowała.

Tak Łukasz Zagrobelny oddał hołd mamie
Mówisz, że byłeś maminsynkiem. Musiało być Jej trudno wypuścić Cię z domu w wielki świat.
Miałem dwadzieścia parę lat, kiedy przeprowadziłem się do Warszawy, więc jakoś to zniosła. Wcześniej studiowałem we Wrocławiu, ale mieszkałem w rodzinnym domu. Bardzo nad tym ubolewałem, bo koledzy, którzy mieszkali w akademiku, mieli bardzo barwne życie towarzyskie, a ja na noc zawsze musiałem wracać do domu. Dodatkowym minusem było to, że mieszkaliśmy na obrzeżach, więc jeździłem samochodem i nie mogłem sobie pozwolić na kolorowe życie studenta. Po dwóch latach studiów dostałem angaż do Teatru Muzycznego Roma w Warszawie i przeszedłem na indywidualny tok studiów. Przeniosłem się do Warszawy, a Mama pomogła znaleźć mi mieszkanie na poddaszu. To była taka ciasna klitka, dwadzieścia parę metrów, na szczęście już wtedy zarabiałem i sam ogarniałem swoją codzienność.
Marzyłeś o wielkiej solowej karierze?
Byłbym hipokrytą, gdybym powiedział, że nie. Każdy początkujący wokalista o tym marzy (śmiech). I choć, gdy się przeniosłem do Warszawy, był 2000 rok, a ja byłem już po debiutach w Opolu, miałem poczucie, że to chyba za wcześnie na solową karierę. Wydawało mi się, że wciąż umiem za mało.
Za mało? Już wtedy byłeś wykształconym muzykiem.
W szkole grałem na akordeonie, a na Akademii Muzycznej uczyłem się dyrygentury chóralnej. Miałem jedynie podstawy klasycznej emisji głosu. I nie miałem odwagi, by zdawać do Akademii Muzycznej w Katowicach na wydział rozrywkowy. Wydawało mi się, że nie jestem wystarczająco dobry. I, owszem, miałem solidne podstawy muzyczne, ale raczej prawie zerowe doświadczenie stricte estradowe.
Nie wierzyłeś w siebie?
Ta niewiara towarzyszy mi przez całe życie. To Mama wierzyła we mnie za nas dwoje. Nawet kiedy ja wiedziałem, że coś mi nie poszło, mówiła, że byłem najlepszy. Ale wiesz, to nie były puste słowa Matki zakochanej w swoim synu. Ona nie była muzycznie wykształcona, ale miała słuch i intuicję. Potrafiła oddzielić badziew od tego, co naprawdę fajne. Kiedy pytałem, dlaczego coś Jej się nie podobało, nie umiała odpowiedzieć, po prostu to czuła.
W Twojej rodzinie byli muzycy?
Jestem pierwszy i ostatni póki co. Wszyscy głusi, bez talentu muzycznego (śmiech).
Właśnie wydałeś singiel „Tam, gdzie Cię nie ma”. To o Niej? (przyp. red. "mamie").
Zawsze w piosenkach śpiewam o swoim życiu, o własnych emocjach. Moje utwory to zwierciadło mojego serca. Wierzę, że siłą tych piosenek jest to, że opowiadają historię, że wzruszają, poruszają czułe struny. Gdy powstawał utwór „Tam, gdzie Cię nie ma”, miałem przed oczami obrazy z mojego życia związane z Mamą. Tego, co się ostatnio wydarzyło w moim życiu. Myślę, że dużym wyzwaniem będzie dla mnie wykonanie tego utworu na żywo. Łzy wzruszenia będą nieuniknione. Ale dobrze, że w ogóle mogę to robić. Po śmierci Mamy długo nie mogłem zaśpiewać mojego sztandarowego hitu: „To nieprawda, że Ciebie już nie mam/ choć daleko jesteś stąd/ To nieprawda, że Ciebie już nie mam/ trzymam Twoją dłoń”. Straciłem głos. Przez ostatnie trzy miesiące Jej życia na zmianę z bratem lataliśmy do Niej do Stanów. Byłem tam przez trzy tygodnie, wracałem do Polski zagrać koncerty i spektakle i znów leciałem do Mamy. Kiedy odeszła, sam zachorowałem na zapalenie płuc i w ogóle wszystko, co mogło mi się zdrowotnie posypać, to się posypało. Jeśli chodzi o głos, lekarz rozkładał ręce i mówił, że nie może mi pomóc, bo ta utrata jest spowodowana przeżyciami, emocjami. Fizycznie wszystko było w porządku. Bałem się, że już nigdy mogę nie wrócić do formy wokalnej, ale na szczęście po czterech miesiącach wszystko powoli zaczęło wracać do normy.
[...]
Rozmawiała Katarzyna Piątkowska. Cały wywiad dostępny w nowym numerze VIVY! Magazyn w punktach sprzedaży w całej Polsce od czwartku, 6 listopada.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Rozmowa jakiej nie było! Marta Nawrocka w VIVIE! o roli Pierwszej Damy, życiowych priorytetach i codzienności w Pałacu Prezydenckim
