Reklama

Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni jest wyjątkowy. To nie tylko film. To atmosfera i wszystko to, co dzieje się pomiędzy pokazami filmowymi. To prawdziwe życie polskiego kina. W tym roku świętuje półwiecze.

VIVA! Filmowa: Prawdziwe życie polskiego kina

Od 50 lat wrzesień jest dla polskich filmowców miesiącem wyjątkowym. Trochę krócej wyjątkowym miejscem jest Gdynia. Można wtedy zachwycić się nie tylko morzem, ale i filmami, czerwonymi dywanami oraz niepowtarzalnym klimatem napięcia, oczekiwania i emocji. Bo Festiwal Polskich Filmów Fabularnych to coś znacznie więcej niż konkurs kina. To wydarzenie z duszą, z legendą i z historią, która przez dekady była równie dramatyczna, co niejedna z filmowych opowieści prezentowanych na ekranie. Wystartował w 1974 roku, kiedy okazało się, że Lubuskie Lato Filmowe w Łagowie organizowane od 1959 roku to już za mało dla wciąż rozwijającej się polskiej kinematografii. A lata 60. i 70. były dla filmu bardzo dynamiczne. Kazimierz Kutz uważał, że wtedy pojawiła się konieczność przyznawania nagród środowiskowych, naturalnego porównywania osiągnięć, a filmowcy potrzebowali wspólnego miejsca, gdzie mogliby dzielić się doświadczeniami, rozmawiać, konkurować, pokazywać prawdę o rzeczywistości i bawić się. Krytyk filmowy Jacek Fuksiewicz mówił: „W Łagowie pływało się na łódkach, piekło barana i toczyło dyskusje o tym, jak mogłoby wyglądać polskie kino, gdyby nie tłamsiła go polityka kulturalna partii”. Krzysztof Zanussi za to uważał, że władza pozwoliła na zorganizowanie festiwalu, gdyż „było to dowodem, że pod rządami komunistycznymi może się rozwijać kinematografia na miarę światową”. Powołano więc do życia Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdańsku, a główną nagrodą były Złote Lwy Gdańskie.

Niektórzy uważali, że wybór padł na Trójmiasto trochę z zazdrości, że wielkie światowe festiwale odbywają się nad morzem. Jak pisał Fuksiewicz: „Szanujące się festiwale, jak Cannes czy Wenecja, odbywają się nad morzem, w dodatku w miejscowościach znanych i obfitujących w lokale rozrywkowe, co pozwala uczestnikom łączyć przyjemne z pożytecznym”. Udało się. Choć nie było tam żadnego kina odpowiadającego warunkom festiwalowym. Nie było też hotelu, w którym mogłaby zamieszkać filmowa branża. A jednak od początku festiwal przyciągał, intrygował, denerwował, zawodził, zachwycał i… pozwalał na mówienie prawdy.

Czytaj też: Głośne nazwiska i obiecujący debiutanci. Znamy nominowanych do Złotych Lwów festiwalu w Gdyni

Gdańsk 13.09.1979. VI Festiwal Polskich Filmów Fabularnych (10-17 września). Pokazy festiwalowe odbywają się w Domu Technika NOT przy ul. Rajskiej. Konferencja prasowa po projekcji filmu pt. Amator. Nz. m.in. siedzą od prawej: reżyser Agnieszka Holland, kierownik produkcji filmowej Barbara Pec-Ślesicka, krytyk filmowy Kazimierz Żórawski, przemawia reżyser Andrzej Wajda.
Gdańsk 13.09.1979. VI Festiwal Polskich Filmów Fabularnych (10-17 września). Pokazy festiwalowe odbywają się w Domu Technika NOT przy ul. Rajskiej. Konferencja prasowa po projekcji filmu pt. Amator. Nz. m.in. siedzą od prawej: reżyser Agnieszka Holland, kierownik produkcji filmowej Barbara Pec-Ślesicka, krytyk filmowy Kazimierz Żórawski, przemawia reżyser Andrzej Wajda. PAP/Stefan Kraszewski

Mocne uderzenie

W wydanej z okazji 30-lecia festiwalu książce „A statek płynie… 30 lat Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych Gdańsk – Gdynia” krytyczka filmowa i publicystka Maria Malatyńska napisała: „W Gdańsku, w ówczesnym kinie Leningrad przy ulicy Długiej odbyło się tylko uroczyste rozpoczęcie festiwalu (konkursowym »Potopem« Jerzego Hoffmana) i jego zamknięcie (mocno już wówczas historycznym »Pokoleniem« Wajdy). Wszystkie pozostałe projekcje, cały konkurs, pokazy informacyjne, spotkania z aktorami – wszystko to odbywało się w Sopocie. I to w dwóch kinach równocześnie: w Polonii i w Bałtyku. A w całym Trójmieście, w wielu kinach mieszkańcy i tak zwane załogi największych zakładów pracy również mogli oglądać polskie filmy. Repliki festiwalowe odbywały się w różnych miejscach. Taki to był czas i taka potrzeba… mocnego uderzenia”. Grand Prix zdobył wtedy nominowany wcześniej do Oscara „Potop” w reżyserii Jerzego Hoffmana. Wielkie historyczne widowisko zachwyciło jury i widzów, ale i „Hubal” Bohdana Poręby, „Sanatorium pod Klepsydrą” Wojciecha Jerzego Hasa czy „Nie ma mocnych” Sylwestra Chęcińskiego nie przeszły bez echa. W 1975 roku Złote Lwy ex aequo zdobyły „Ziemia obiecana” Andrzeja Wajdy i „Noce i dnie” Jerzego Antczaka – dwa filmy, które do dziś uznawane są za arcydzieła. Publiczność potrafiła siedzieć w kinie cztery godziny, oglądając monumentalną sagę Antczaka, a potem nagrodzić film łzami i owacją na stojąco.

TYLKO U NAS: Jest twarzą jednego z najdroższych filmów w historii polskiego kina. Topowy aktor tylko nam odkrywa zaskakujące kulisy

Właśnie w latach 70. narodziła się legenda festiwalu jako miejsca, gdzie spotykają się emocje widzów, ambicje twórców i wielka polityka. A polityki w tamtym czasie nie dało się uniknąć. W 1977 roku na festiwalu wybuchł skandal. Film Andrzeja Wajdy „Człowiek z marmuru” został co prawda pokazany, ale w nagrodach całkowicie pominięty. Złote Lwy Gdańskie przyznano za to „Barwom ochronnym” Krzysztofa Zanussiego, który odmówił przyjęcia nagrody: „Władza postanowiła poróżnić mnie z Andrzejem Wajdą, nagradzając »Barwy ochronne« i zakazując jednocześnie nagrodzenia »Człowieka z marmuru«. Nie odebrałem tej nagrody, chcąc dać wyraz solidarności z filmem Wajdy”. Uczestnicy tamtejszych wydarzeń wspominają, że podczas gali zamknięcia sala skandowała: „Wajda! Wajda!”, a przedstawiciele władzy stali zszokowani, nie wiedząc, co robić. Maciej Karpiński wspominał: „I wtedy w ponurej sali NOT-u spośród widzów wstał Andrzej Ochalski i głośno oznajmił, że dziennikarze przyznali swoją nagrodę Wajdzie, że nie pozwolono wręczyć jej na scenie, więc będzie wręczona na schodach. I tak się stało”. Wajda dostał zdobytą na budowie cegłę obwiązaną cienką wstążeczką, a Ochalski, ówczesny sekretarz jury i zastępca redaktora naczelnego tygodnika „Ekran”, mu ją wręczył, za co najpierw został wyrzucony z pracy, a później przywrócony i zdegradowany. W latach 70. XX wieku zaczęto mówić o „kinie moralnego niepokoju”. Na festiwalu pojawiały się filmy młodych twórców: Krzysztofa Kieślowskiego („Amator”), Feliksa Falka („Wodzirej”), Janusza Kijowskiego („Indeks”), Agnieszki Holland („Aktorzy prowincjonalni”). Ich dzieła stawały się głosem pokolenia, które chciało mówić o zakłamaniu, partyjnych układach i codziennych absurdach PRL-u. Bo jak pisał Andrzej Wajda w gazecie festiwalowej w 1980 roku: „Jeśli stawiamy sobie pytanie, jaki jest podstawowy obowiązek artysty wobec polskiej rzeczywistości współczesnej, to odpowiedź może być tylko jedna: jest to obowiązek mówienia prawdy”.

Festiwal był miejscem, gdzie ten bunt rezonował najmocniej. Dyskusje z widownią, gorące spotkania z politykami, a nawet burze za oknem – wszystko to tworzyło aurę, o której krytycy pisali później jak o micie. Choć kontrolowany przez władzę, paradoksalnie stawał się przestrzenią wolności i dyskusji, której filmowcy i widzowie tak bardzo potrzebowali. Właśnie wtedy narodziła się legenda Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych jako wydarzenia nie tylko artystycznego, ale i polityczno-społecznego.

Festiwal Polskich Filmow Fabularnych w Gdyni. Lew Rywin przed wejsciem na gale rozdawal autografy. 20.09.2003
Festiwal Polskich Filmow Fabularnych w Gdyni. Lew Rywin przed wejsciem na gale rozdawal autografy. 20.09.2003 Fot. Maciej Kosycarz / KFP
29.05.2010 Gdynia 35 Festiwal Polskich Filmow Fabularnych Czerwony dywan przed uroczysta gala wreczenia nagrod Nz Janusz Morgenstern i Krystyna Morgenstern
29.05.2010 Gdynia 35 Festiwal Polskich Filmow Fabularnych Czerwony dywan przed uroczysta gala wreczenia nagrod Nz Janusz Morgenstern i Krystyna Morgenstern Fot. Wojciech Strozyk/REPORTER

Dramatyczne zwroty akcji

W latach 80. festiwal stał się sceną, na której polskie kino mówiło o rzeczach najważniejszych, a sala kinowa stawała się miejscem manifestu społecznego. Maria Malatyńska pisała: „Jeżeli ktokolwiek miałby wątpliwości, czy istnieje ścisła zależność między rzeczywistością a sztuką, to festiwal 1980 roku musiałby mu takie niepewności rozwiać. Rozpoczął się 8 września w Gdańsku, czyli osiem dni po podpisaniu porozumień gdańskich. Salą festiwalową była wówczas aula w budynku Naczelnej Organizacji Technicznej, oddalona o około 500 metrów od bramy Stoczni Gdańskiej. Podobno pozwolenie na rozpoczęcie festiwalu wydał sam Lech Wałęsa, a jeździł po nie do stoczni w Gdańsku ówczesny prezes Stowarzyszenia Filmowców Polskich Andrzej Wajda. Czy trzeba było takiego pozwolenia? Może i nie, ale niezwykłość tych dni, oszołomienie wydarzeniami, które się wówczas rozgrywały, mogły wprowadzić w euforię najbardziej nawet sceptycznych filmowców – »kronikarzy swojego czasu«. Bo polskie kino zawsze chciało mieć jak najbliższy kontakt z rzeczywistością”. Rok później odbył się pokaz „Człowieka z żelaza” Andrzeja Wajdy – filmu, który stał się symbolem tamtych czasów. Opowieść o narodzinach Solidarności, z udziałem prawdziwych robotników i samego Wałęsy, nie była już tylko kinem – była wydarzeniem politycznym. W Cannes obraz otrzymał Złotą Palmę, ale w Polsce festiwal, na którym miał triumfować, został przerwany. Trwały już wtedy przygotowania do stanu wojennego i władza nie chciała, by sala kinowa zamieniła się w wiec poparcia dla opozycji. Złotych Lwów Wajdzie znów nie przyznano, a film przeszedł do historii jako dzieło, które wstrząsnęło systemem. Podczas stanu wojennego festiwal się nie odbywał, a w 1987 roku został przeniesiony do Gdyni. Niektórzy uważają, że za karę, inni – żeby nie kojarzył się z duchem Solidarności. Andrzej Wajda wspominał: „Władza chciała odebrać naszemu festiwalowi etykietę imprezy związanej duchowo i ideologicznie z Gdańskiem, z Solidarnością, którą my, filmowcy, wspieraliśmy całym sercem”. Janusz Kijowski za to opowiadał, że władzy zależało na tym, żeby trzymać filmowców daleko od uniwersytetu, od Stoczni Gdańskiej, od młodzieży Trójmiasta, „gdzieś na uboczu – pomiędzy klubem garnizonowym Marynarki Wojennej (tania wódka) a Piekiełkiem (droga wódka). I to się udało. W latach 80. festiwal gdyński to była jakaś paranoja. Jak cały ten kraj”. Ale prawda jest taka, że kino moralnego niepokoju kwitło w najlepsze, a festiwal nadal był odbiciem społecznych nastrojów, dramatów codzienności i nadzieją na zmianę.

Gdynia, 13.09.2013. Publicznoúś wita owacjami reŅysera Romana PolaŮskiego (C), ktůry przyby≥ na pokaz specjalny swojego najnowszego filmu "Wenus w futrze", podczas 38. Festiwalu Polskich Filmůw Fabularnych w Gdyni, 13 bm. (aw/cat)PAP/Adam WarŅawa
Gdynia, 13.09.2013. Publicznoúś wita owacjami reżysera Romana Polańskiego, który przybył na pokaz specjalny swojego najnowszego filmu "Wenus w futrze", podczas 38. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni  PAP/Adam WarŅawa
Gdynia, 23.09.2007. Aktorka Grażyna Szapołowska (C), reżyser Michał Kwieciński (P) i operator Piotr Wójtowicz (L) wchodzą na uroczystość wyręczenia nagród i zakończenia 32 Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, 22 bm. (bb/cat)PAP/Barbara Ostrowska
Gdynia, 23.09.2007. Aktorka Grażyna Szapołowska, reżyser Michał Kwieciński i operator Piotr Wójtowicz wchodzą na uroczystość wyręczenia nagród i zakończenia 32 Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, 22 bm.  PAP/Barbara Ostrowska

Tu jest początek

Po 1989 roku Polska przechodziła transformację, a festiwal poszukiwał swojej nowej tożsamości. W 1990 roku symboliczną nagrodę zdobył film „Ucieczka z kina Wolność” Wojciecha Marczewskiego, co było dowodem na to, że polskie kino może mówić mocnym głosem bez cenzury. Ale co z tego, skoro Polacy zachłysnęli się amerykańskim kinem gatunkowym? Kino w latach 90. często borykało się z kryzysem – brakowało pieniędzy, rynek dopiero się kształtował, a filmy nie zawsze dorównywały poziomem światowym produkcjom. Były lata, gdy jury nie przyznało głównej nagrody, uznawszy, że żaden obraz na nią nie zasługuje. W 1991 i 1996 roku decyzje o braku Złotych Lwów wywołały burzę. Mimo kryzysu powstawały też dzieła przełomowe. „Dług” Krzysztofa Krauzego z 1999 roku, nagrodzony w Gdyni, wstrząsnął widownią i otworzył nowy rozdział w polskim kinie – realistyczny, brutalny, pełen emocji. Rola Andrzeja Chyry wyniosła go w jeden wieczór do statusu gwiazdy. Lata 2000. znów przyniosły zmianę. Polskie kino zaczęło nabierać świeżości i odwagi, a festiwal stał się miejscem, gdzie zaczęli liczyć się debiutanci. Doceniono kino społeczne. Przełomowy był rok 2003 i nagroda dla „Warszawy” Dariusza Gajewskiego, debiutanta właśnie, który przetarł szlaki innym młodym twórcom. Od tego momentu Gdynia stała się miejscem, gdzie młodzi mogli liczyć na poważne traktowanie, a prezentowane tam filmy coraz częściej trafiały na światowe festiwale. Po 2010 roku festiwal w Gdyni nabrał nowego blasku. To wtedy po raz pierwszy od dawna polskie filmy zaczęły robić oszałamiającą karierę na świecie, a Gdynia stała się miejscem, w którym rodziły się przyszłe oscarowe sukcesy. Początek dekady należał do młodych twórców, którzy odważnie sięgali po nowe tematy i język filmowy. W 2013 roku Złote Lwy zdobyła „Ida” Pawła Pawlikowskiego – czarno-biała, ascetyczna opowieść o młodej zakonnicy odkrywającej swoje żydowskie korzenie. Film został nagrodzony w Gdyni, ale jego największe zwycięstwa miały dopiero nadejść – dwa lata później „Ida” zdobyła Oscara dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego. Nie brakowało też filmów odważnych i prowokacyjnych. W 2015 roku zwyciężyło „Body/Ciało” Małgorzaty Szumowskiej, w którym reżyserka podjęła temat śmierci, cielesności i duchowości w sposób dotąd niespotykany w polskim kinie. Jury doceniło świeżość i nowoczesny język opowieści, a pozycja Szumowskiej jako jednej z najważniejszych reżyserek współczesnego kina europejskiego się ugruntowała. Do historii przeszedł 2018 rok, kiedy Złote Lwy trafiły do Wojciecha Smarzowskiego za film „Kler”. Obnażenie patologii w polskim Kościele dało mu rekord frekwencyjny w historii polskiego kina. Wzbudził ogromne emocje – bilety na seanse wyprzedawały się błyskawicznie, a debata wokół filmu toczyła się nie tylko na festiwalu, ale w całym kraju. „To było coś więcej niż film. To było wydarzenie społeczne”, komentowali krytycy.

Gdynia, 1995. Festiwal Polskich Filmow Fabularnych w Gdyni; n/z (od lewej) Pola Raksa, Janusz Gajos.
Gdynia, 1995. Festiwal Polskich Filmow Fabularnych w Gdyni; n/z (od lewej) Pola Raksa, Janusz Gajos. Michal Sadowski / Forum

Nie samym filmem żyje człowiek

Festiwal w Gdyni wyróżnia się na tle innych światowych festiwali tym, że ma coś wyjątkowego – wspólnotę pokoleń, gorącą krew twórców i setki anegdot, które zasługują na oddzielny film. Każdy z filmowców ma nie tylko filmowe wspomnienia. Janusz Zaorski opowiadał o festiwalu z 1980 roku: „Chodziliśmy na spacery, piliśmy wódkę w pokojach, ale najważniejsze było to, że rozmawialiśmy”. Wieczór, gdy Andrzej Wajda nie dostał nagrody za „Człowieka z marmuru”, zapamiętał jako wesoły, pełen błyskotliwych wypowiedzi, a nawet śpiewów. Ważne bankiety odbywały się na statkach, w salach bankietowych, w pokojach hotelowych. Tradycją stały się stypy nienagrodzonych. W 1978 roku w „Filmie” pisano: „Udało się wreszcie życie towarzyskie, toczące się głównie na pokładach gościnnych statków, ze Stefanem Batorym na czele, w okolicznościach sprzyjających umiarkowaniu w jedzeniu i piciu”. A Daniel Olbrychski wspominał: „Całkiem możliwe, że marynarze pozwolili Jędrusiowi Kmicicowi trochę popływać, ale, szczerze mówiąc, nie za bardzo pamiętam”. Choć na początku uczestnicy festiwalu nie byli zadowoleni z Gdyni, szybko okazało się, że to właśnie tam zrodziła się nowa legenda. Teatr Muzyczny, hotel Gdynia i legendarne Piekiełko stworzyły przestrzeń, której nie miał żaden inny festiwal. „Tam działy się rzeczy, których nie opisałby żaden scenarzysta. Było śmiesznie, było poważnie, było alkoholowo. Wieczory kończyły się o świcie, a ludzie poznawali się na nowo”, mówił Janusz Gajos. To właśnie w Piekiełku odbywały się najgłośniejsze bankiety. Klub przemalowany na czerwono, z lustrami i kulą dyskotekową, był miejscem nieoficjalnych spotkań, nocnych zwierzeń i legendarnych afer. W 1988 roku Krzysztof Krauze po kłótni z żoną wyrzucił przez okno statuetkę za film „Nowy Jork, czwarta rano”. Z kolei Janusz Kondratiuk podczas bankietu uderzył pijanego urzędnika z Komitetu Centralnego, który próbował się do niego przymilać.

Gdynia, 14.09.2009. Aktorka Ma≥gorzata Foremniak (C) po przybyciu na uroczystĻ galÍ, otwierajĻcĻ 34. Festiwal Polskich Filmůw Fabularnych w Gdyni, 14
Gdynia, 14.09.2009. Aktorka Małgorzata Foremniak po przybyciu na uroczystą galę, otwierającą 34. Festiwal Polskich Filmůw Fabularnych w Gdyni AP/Adam WarŅawa

Kolejne historie

Mimo burz, dramatów, sensacji i nieporozumień festiwal przetrwał. Każda edycja to nowe emocje, nowe nazwiska i kolejne historie. To tu Magdalena Boczarska błyszczała po roli w „Sztuce kochania”, to tu Andrzej Chyra został okrzyknięty „nowym gwiazdorem” po „Długu”, to tu Jakub Gierszał zaczynał swoją drogę do kariery. To tu niestety odszedł Marcin Wrona w 2015 roku w trakcie trwania festiwalu. Agnieszka Holland mówiła kiedyś, że to wydarzenie to nie tylko filmy: „To atmosfera. To wszystko, co działo się między pokazami – w barach, w hotelach, na schodach Teatru Muzycznego. To tam toczyło się prawdziwe życie polskiego kina”. Dziś Gdynia to symbol. Miasto, które przeszło drogę od przemysłowego portu do stolicy polskiego kina. Miasto „dobre dla tych, którzy chcą zapomnieć o przeszłości”, jak pisała Maria Dąbrowska, ale też dla tych, którzy chcą pisać przyszłość – na ekranie, na papierze, w sercach widzów.

Tekst KATARZYNA PIĄTKOWSKA

Korzystałam między innymi z publikacji „A statek płynie... 30 lat Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych Gdańsk – Gdynia” pod redakcją Anny Romanowskiej i Bożeny Janickiej.

Gdynia, 14.09.2013. Reżyser Paweł Pawlikowski (C) ze Srebrnymi Lwami przyznanymi za film "Chce się żyć", laureat Platynowych Lwów reżyser Jerzy Antczak (2P) oraz reżyser Małgorzata Szumowska (L) ze Srebrnymi Lwami przyznanymi za film "W imię..." pozują do zdjęć podczas gali wręczenia nagród 38. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, 14 bm. Film otrzymał również nagrodę publiczności. Z prawej minister kultury Bogdan Zdrojewski.
Gdynia, 14.09.2013. Reżyser Paweł Pawlikowski (C) ze Srebrnymi Lwami przyznanymi za film "Chce się żyć", laureat Platynowych Lwów reżyser Jerzy Antczak (2P) oraz reżyser Małgorzata Szumowska (L) ze Srebrnymi Lwami przyznanymi za film "W imię..." pozują do zdjęć podczas gali wręczenia nagród 38. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, 14 bm. Film otrzymał również nagrodę publiczności. Z prawej minister kultury Bogdan Zdrojewski. PAP/Adam Warżawa
Reklama
Reklama
Reklama