Reklama

Fragment książki „Miłość i telewizja”


Bożena Walter: Janek Wejchert, utalentowany biznesmen, z mnóstwem pomysłów i talentem do nawiązywania kontaktów, wiedział, że na Mariusza może liczyć. Nieraz go pytał:

– Co najbardziej chciałbyś robić w życiu?
– Telewizję – niezmiennie odpowiadał Mariusz.
– Będziesz ją miał, to twoja miłość – zapewniał Janek.

Czułam, że marzenie Mariusza się spełni, był bardzo pracowity, utalentowany, o cechach wojownika. Miał już tę telewizję na papierze i w blokach startowych. Mówiło się w środowisku, że Solorz zrobił telewizję dla pieniędzy, a Mariusz z miłości do telewizji.

Jan Wejchert: Gdzieś w pierwszym kwartale dziewięćdziesiątego siódmego roku dotarła do nas wiadomość: Telewizja Wisła, która dostała w poprzednim rozdaniu koncesję na południe Polski, była na krawędzi bankructwa. Należała do firmy budowlanej, która umoczyła mnóstwo pieniędzy w Rosji. Natychmiast kupiliśmy symboliczny udział w Wiśle – jeden procent. To trik prawny. Jako udziałowiec mieliśmy prawo pierwokupu reszty akcji. Konkurenci za późno zauważyli tę transakcję. Bertelsmann, który przygotowywał wtedy do startu telewizję RTL7, był już o godziny od podpisania umowy z Wisłą.
Mieli pecha, okazało się, że właścicielem tej stacji jest kolega Mariusza z technikum budowlanego, Ryszard Ściborowski. Mariusz do niego zadzwonił, chwilę pogadali i tamten zdecydował:

– Jasne, wolę sprzedać tobie niż Niemcom.

Zaraz jednak dodał:

– Kasę muszę mieć zagwarantowaną. I to natychmiast.
– Nie mogę kupować kota w worku – zastrzegł Mariusz.

Uzgodniliśmy w końcu, że otwieramy akredytywę – gwarancję
zapłaty, o ile zostaną spełnione określone warunki przez sprzedającego.

W skrócie: jeśli nie okaże się, że firma jest obciążona długami. Przy jednym Ściborowski uparł się jak przy niepodległości:

– Kasa, a właściwie gwarancja, ma być w ciągu doby.

Dzwonię do banku ING, gdzie TVN ma swoje konta:

– Panowie, trzeba natychmiast otworzyć akredytywę. Mamy pieniądze na koncie, możecie je zablokować.

Oni na to, że to potrwa trzy, może cztery dni. Muszą zwołać
komitet kredytowy i sprawę rozważyć.
Zdębiałem. Trzy dni? Przecież dysponowaliśmy żywą gotówką.
Mówię im:

– Mogę dać dzisiaj polecenie przelewu, nawet za chwilę.

A oni swoje: trzeba zwołać komitet, takie są przepisy. W ten sposób ING stracił swojego najstarszego klienta w Polsce.

Akredytywę otworzył nam BRE Bank w trzy godziny, a my kupiliśmy Wisłę, więc od kwietnia 1997 roku mieliśmy licencję i na północ, i na południe. To wciąż była dziurawa koncesja – brak centralnej Polski, a w Warszawie – zasięg suszarki do włosów. Dostaliśmy zgodę na łączony program, ale stworzenie go trwało dosyć długo. Nam to już nie przeszkadzało. W starym biurowcu, koło naszej nowej siedziby na ulicy Augustówka, zaczęliśmy budować telewizję.

Mariusz jako prezesa Wisły obsadził Adama Górczyńskiego, dziennikarza, byłego zastępcę dyrektora drugiego programu TVP, od paru lat pracującego w ITI.

Mariusz Walter: Bardzo zdolnego, choć despotycznego szefa, który nie jest mistrzem dyplomacji. Gdy odwiedzam go w Krakowie, podejmuje mnie obiadem U Hawełki z gwiazdą Wisły, już pod nazwą TVN Południe, Krzysztofem Ibiszem i jego narzeczoną, Jarkiem Potaszem oraz ze świeżo pozyskanym Edwardem Miszczakiem. Jestem lekko zdziwiony. To nie najtańszy lokal, a panuje era ausenbergowskiej poruty, kiedy nasz dyrektor finansowy w Krakowie, Przemek
Ausenberg, płaci za różne rzeczy, bo nie ma pieniędzy, walutą zwaną ausenbergami – rekwizytami, które zostały po programach, na przykład wieszakami albo krzesłami.
Adam zauważa moje zdziwienie i gdy oglądamy kartę, wyjaśnia mimochodem:

– Prezesie, nie chciałbym, żeby pan pomyślał, że to nasza stołówka. To tylko z okazji pańskiego przyjazdu.

Akurat wtedy przy stole pojawia się kelner, by przyjąć zamówienie. Gdy dochodzi do Adama, pyta:

– A dla pana to co zwykle?

Jarek Potasz, wyjątkowo cenny człowiek dla grupy i stacji, kiedyś aktywny w Solidarności, później z daleka od polityki, być może pod wpływem tego spotkania staje się mistrzem duszenia kosztów w każdy możliwy sposób, a także sprytnej kontroli wydatków. Jego pasja i umiejętność w dociskaniu śruby sprawiły, że powstał termin, którego używamy technicznie, bez żadnych żartów – „potaszyzacja”, czyli maksymalne cięcie kosztów. Spotaszyzować na przykład Sopot znaczy: sprawić, by mniej kosztowało zorganizowanie tam festiwalu.

Adam Górczyński: Objąłem Wisłę z obietnicą luksusowego domu, który wynajęła firma. I dostałem dom z kilkoma pokojami, kierowcę, który mnie wozi do pracy, ochronę. Scenograf TV Wisła urządził go ślicznie: gabinet, sypialnię niebieską i parę innych pomieszczeń w różnych kolorach, w sam raz dla prezesa zarządu, dyrektora generalnego i dyrektora programowego Telewizji Wisła, którym zostałem. Zamieszkałem tam, aż któregoś dnia prezes Walter zagaił przez
telefon:

– Słuchaj, Adaś, no jak tam ten dom?
– No… super.
– Dobrze się tam czujesz?
– Świetnie!
– A jak byś się czuł, gdybyś zamieszkał tam z Ibiszem? Będziecie razem jeździć do telewizji…

Zamieszkałem z Krzyśkiem Ibiszem. Aż któregoś dnia prezes
Walter z troską pyta przez telefon:

– A jak wam się tam we dwójkę z Krzyśkiem mieszka?
– No… super.

Dokwaterował nam dziennikarkę Beatę Sadowską i jej psa (zdradził mnie kiedyś rano szczekaniem, gdy łgałem prezesowi, że jestem już w pracy). Przecież w domu cudzie były aż trzy sypialnie!

Jan Wejchert: W roku 1997 okazało się, że firma Procable (część największej wtedy telewizji kablowej w Polsce) ma dwadzieścia procent udziałów w Naszej. I chętnie je sprzeda. To my chętnie kupiliśmy. Trwało to parę godzin. W Naszej udziały miał też pośrednio Polsat.

Prezesem Naszej był Henryk Chodysz, który wpadł na pomysł,
żeby tę telewizję sprzedać SBS (Scandinavian Broadcasting Systems), koncernowi znacznie większemu niż CME, działającemu w jedenastu krajach Europy. Przygotował już umowę.

Wybiegam w przyszłość. Minęły niecałe dwa lata i kolega Solorz
pojawił się u nas.

– Chodysz tylnymi drzwiami chce wprowadzić SBS – alarmował. – To nie jest ani w waszym, ani w naszym interesie.

Chodysz planował podwyższenie kapitału, tak byśmy razem z Polsatem mieli mniejszość akcji, oraz przejęcie firmy. Transakcję miało klepnąć walne zgromadzenie w siedzibie Naszej w Piasecznie. Solorz obiecał, że do tego nie dopuści. Daliśmy Polsatowi pełnomocnictwa i błogosławieństwo:

– Róbcie, co chcecie.

Walne zgromadzenie, żeby było ważne, musiało się odbyć pod
adresem, który widniał w ogłoszeniu, nikt jednak nie mógł tam wejść, bo budynek zablokowali ochroniarze Polsatu. Chodysz siedział odcięty w środku, gdzie sam się zamknął, pozostali próbowali odbyć walne zgromadzenie na parkingu, ale ochroniarze ich stamtąd przegnali. Do transakcji z SBS-em nie doszło.

Szefem Naszej z nadania Solorza został Tomasz Kurzewski. Z czasem stację przejął Polsat i prowadzi ten biznes pod nazwą TV4. TVN ma tam ponad siedem procent udziałów. Polsat nam proponował, żeby zrobić z tego firmę fifty-fifty i ją rozbujać, ale doszliśmy do wniosku, że nie można jednocześnie na wielką skalę konkurować i tworzyć coś razem.

[...]

thumbnail_walter_okladka_1400dpi
mat. prasowe
Reklama
Reklama
Reklama