Polski Titanic Bałtyku. Minęło ponad 30 lat, a pytania wciąż pozostają bez odpowiedzi. Co naprawdę zatopiło „Heweliusza”?
Katastrofa promu Jan Heweliusz wciąż budzi grozę i niedowierzanie. 14 stycznia 1993 roku na Morzu Bałtyckim doszło do tragedii, która pochłonęła 55 ludzkich istnień. Minęły dekady, a przyczyny katastrofy nadal wzbudzają kontrowersje i emocje. Czy był to tylko wypadek, czy seria dramatycznych zaniedbań?

14 stycznia 1993 roku na wzburzonych wodach Bałtyku rozegrał się dramat, który na zawsze zapisał się w historii polskiej żeglugi. Prom „Jan Heweliusz” zatonął, zabierając ze sobą życie 55 osób. Choć od tamtej nocy minęły już ponad trzy dekady, wciąż nie ma jednej odpowiedzi na pytanie: co naprawdę doprowadziło do tej katastrofy? Zła pogoda, błędy ludzkie, a może rażące zaniedbania techniczne? Śledztwa, procesy i raporty zamiast wyjaśnić sprawę – często tylko ją komplikowały. Dziś powracamy do historii „polskiego Titanica”, która wciąż budzi emocje i pytania bez odpowiedzi.
Koszmar zaczął się w Świnoujściu. Dramatyczne godziny ostatniego rejsu
Wieczorem 13 stycznia 1993 roku prom „Jan Heweliusz” opuścił port w Świnoujściu z dwugodzinnym opóźnieniem. Celem rejsu był szwedzki port w Ystad. Nikt z obecnych na pokładzie nie spodziewał się, że będzie to ostatnia podróż jednostki. Już wtedy warunki pogodowe gwałtownie się pogarszały. Nad Bałtyk nadciągał huraganowy sztorm. Wiatr osiągał siłę 12 stopni w skali Beauforta, fale sięgały nawet pięciu metrów.
O godzinie 4:00 rano potężny podmuch uderzył w burtę statku. Doszło do przechyłu, a ciężarówki i wagony kolejowe zaczęły się przesuwać, zrywając mocowania. Prom zaczął się przechylać jeszcze bardziej. O 5:12 jednostka przewróciła się do góry dnem. Zginęło 55 osób – 35 pasażerów i 20 członków załogi. Uratowało się jedynie dziewięciu marynarzy.
Czytaj też: To będzie murowany hit na Netflixie. Ten polski serial pochłonie Cię jednym tchem!

Zaniedbania, które kosztowały życie. Co się działo z promem przed katastrofą?
Prom „Jan Heweliusz” powstał w norweskiej stoczni Trosvik w 1977 roku. Od początku jego służby odnotowano liczne awarie i incydenty – w sumie co najmniej 28. W 1986 roku na pokładzie wybuchł pożar, a zniszczenia po nim zostały jedynie prowizorycznie załatane. Z pokładu samochodowego usunięto nadtopione fragmenty i zalano go 60 tonami betonu, co podniosło środek ciężkości jednostki i pogorszyło jej stateczność.
Cztery dni przed katastrofą w porcie w Ystad doszło do uszkodzenia furty rufowej – elementu kluczowego dla szczelności dolnego pokładu. Mimo tego prom wypłynął w morze z prowizorycznie naprawioną bramą. Komisje powypadkowe wskazywały później, że stan techniczny statku był nieodpowiedni do żeglugi, a załoga walczyła z wieloma niesprawnymi systemami, w tym balastowymi.
Kapitan, który nie opuścił mostka. Kim był Andrzej Ułasiewicz?
Kapitan Andrzej Ułasiewicz do ostatnich chwil przebywał na mostku, próbując uratować jednostkę. To on wysyłał komunikaty alarmowe i próbował ustawić dziób promu pod wiatr, aby zminimalizować przechył. Niestety, jego wysiłki nie przyniosły skutku. Zginął, nie opuszczając swojego stanowiska.
Choć początkowo obarczono go odpowiedzialnością za katastrofę, uznając, że nie powinien wypływać w rejs, z czasem wiele środowisk zaczęło dostrzegać, że to nie kapitan, lecz systemowe zaniedbania i presja armatora doprowadziły do tragedii.

Czy można było tego uniknąć? Oskarżenia, śledztwa i kontrowersje
Po katastrofie powołano wiele komisji i rozpoczęto postępowania sądowe. Wskazywano, że decyzja o wypłynięciu była błędna, stan techniczny promu nie pozwalał na żeglugę, a system balastowy zadziałał asymetrycznie. Dochodzenia ciągnęły się latami. W 2005 roku Europejski Trybunał Praw Człowieka przyznał odszkodowania rodzinom ofiar, uznając, że polskie postępowania były nierzetelne.
Dziennikarz Adam Zadworny, autor książki o katastrofie, wskazywał, że Polska nie tylko dopuściła do tragedii, ale i ukrywała jej prawdziwe przyczyny. Mówił wprost: „Po katastrofie prom Heweliusz zatonął ponownie – w morzu kłamstw”.
Katastrofa promu Jan Heweliusz – pamięć, pytania i dziedzictwo tragedii
Dziś wrak promu spoczywa na głębokości około 25 metrów u wybrzeży niemieckiej Rugii. Co roku w rocznicę katastrofy na Cmentarzu Centralnym w Szczecinie składane są kwiaty pod Pomnikiem Ofiar. Kapitan Ułasiewicz spoczywa na Powązkach.
Katastrofa „Heweliusza” była momentem przełomowym. W jej następstwie zaostrzono przepisy bezpieczeństwa, udoskonalono skafandry ratunkowe, a także zwrócono uwagę na przejrzystość postępowań po wypadkach morskich.
Ale mimo upływu ponad 30 lat, wciąż wielu nie pogodziło się z oficjalną wersją wydarzeń. Tragedia na Bałtyku pozostaje jedną z największych i najbardziej tajemniczych w historii polskiej żeglugi.

Źródła: historia.dorzeczy.pl, wszystkoconajwazniejsze.pl