Reklama

Przejechał via Veneto białą Alfą Romeo, zanim zdążył zdać maturę. Zasiadał przy kolacjach z największymi gwiazdami włoskiego kina, gdy jego rówieśnicy uczyli się do klasówek. Piotr Büchner – człowiek, który zamienił nieśmiałość w sukces, a marzenia w imperium. W szczerej rozmowie z Beatą Nowicką opowiada o życiu pełnym ryzyka, miłości i przełomowych decyzji.

TYLKO W VIVIE!: Piotr Büchner o swojej drodze do sukcesu

Podobno opracował Pan własną formułę eliksiru zapewniającego ekscytujące życie. Jakie są główne składowe tej magicznej mikstury?
Fantazja, fantazja i jeszcze raz fantazja. Do tego wiara w marzenia, pracowitość, poświęcenie. Umiejętność podejmowania ryzyka, żeby nie tracić czasu niepotrzebnie. I… szczęście.

– Pamięta Pan pierwszy skok na głęboką wodę?
Koniec lat 50., bieda i szarzyzna realnego socjalizmu, brak dostępu do paszportów i pragnienie, żeby zobaczyć Włochy. Słoneczna Italia była wtedy szczytem marzeń wielu młodych ludzi. Z pomocą słownika polsko-włoskiego, pożyczonego od kolegi, napisałem list do redakcji „Il Giorno dei Ragazzi”. Brzmiał mniej więcej tak: „Mam na imię Piotr i mam 16 lat. Mieszkam w Warszawie i bardzo chciałbym zobaczyć świat. Pasjonuje mnie muzyka i historia. Może jesteś zainteresowany, żeby mnie poznać”. Wysłałem i wyjechałem z rodzicami na wakacje do Łeby. Kiedy wróciliśmy po dwóch tygodniach, przywitała nas góra korespondencji. Dostałem chyba 300 listów, w środku wiele fotografii od dziewczyn i chłopców. Wybrałem kilka, resztą podzieliłem się z kolegami z Batorego. Zacząłem korespondować z Sandro i Eleną.

TYLKO W VIVIE!: Są razem 13 lat, spełnili marzenie o rodzinie. Marina i Wojciech Szczęśni tylko nam opowiadają o swojej miłości

– Sandro odkrył przed Panem Włochy, a brat Eleny zaprosił Pana do słynnej Cinecittà.
Alberto udzielił mi pierwszej włoskiej lekcji: „Człowiek musi mieć dwa życia, prywatne i zawodowe. One nie mogą się przenikać. Moja żona nie wie, co dzieje się w Rzymie, więc ty nie mów mojej siostrze, co tam robimy”. Zapamiętałem to na zawsze. Alberto szybko zauważył, że jestem pracowity, i zatrudnił mnie jako asystenta reżysera z pensją w lirach, która w przeliczeniu wynosiła 120 dolarów dziennie. Mój ojciec, profesor na wydziale medycznym w Warszawie, zarabiał wówczas 100 dolarów miesięcznie! Do tego dostałem malutkie studio w budynku dla personelu technicznego. Miałem 17 lat, ale kłamałem, że 20. Prawo jazdy, które zrobiłem rok wcześniej, dodawało mi wiarygodności. Praca na planie zaczynała się o czwartej nad ranem, kończyła po południu. Wtedy brałem do ręki kartkę i przygotowywałem listę zadań do wykonania następnego dnia: jaki sprzęt będzie potrzebny, jakie dekoracje, kostiumy, rekwizyty, czy szofer wie, skąd odebrać aktorów. Nie rozstawałem się z tą kartką. To była moja pierwsza w życiu praca. Chciałem jak najlepiej wypaść. Wieczorami odrabiałem lekcję życia. Alberto prawie wszędzie zabierał mnie ze sobą. Jadałem kolację z Claudią Cardinale, Monicą Vitti czy Rosanną Schiaffino, bo z nimi przyjaźnił się Alberto. Dla gwiazd byłem egzotycznym chłopcem, ale dla młodych dziewcząt, które kręciły się w Cinecittà, marząc o karierze aktorki, byłem ważny i atrakcyjny. Za pierwsze odłożone liry kupiłem używany biały kabriolet Alfa Romeo Giulietta Spider. Uwielbiałem go. Codziennie po pracy ruszałem na via Veneto, gdzie dzieje się akcja filmu „La dolce vita” Felliniego. Jeździłem od piazza Barberini do porta Pinciana i z powrotem. Bez celu, dla przyjemności. Na jednej z takich przejażdżek poznałem Silvanę, studentkę medycyny marzącą o graniu w filmach. Zaczęliśmy spędzać ze sobą dużo czasu. Zaprosiła mnie do rodzinnej L’Aquili, poznałem jej rodziców i siedmiu braci. Alberto zatrudnił ją jako statystkę, dzięki czemu mogła finansowo pomóc najbliższym. Skończyła studia i została świetną lekarką.

– Po takich przeżyciach powrót do rodziców i do szkoły musiał być szokiem.
Do Warszawy wróciłem jako nowy człowiek, ubrany w garnitury z włoskich bazarów, okulary słoneczne, a przede wszystkim z alfą. Mój ojciec, który był bardzo mądrym człowiekiem, kiedy zobaczył to auto, powiedział: „Synu kochany, nie zdasz matury, jeżeli pokażesz się z tym samochodem. Muszę go zaaresztować”. Miał rację. Wywiózł alfę do garażu znajomych pod Warszawą, po jakimś czasie zapadła decyzja, żeby ją sprzedać.

Piotr Büchner, VIVA!, 20/2025
Piotr Büchner, VIVA!, 20/2025 Rafał Masłow

– Wiedział Pan, co chce w życiu robić?
We Włoszech przekroczyłem magiczną granicę. Zrozumiałem, że nigdy nie przeżyłbym tego wszystkiego, gdybym swojej nieśmiałości nie zamienił na pewną dozę bezczelności. Ta zasada została ze mną na całe życie. Wiedziałem, że chcę być przedsiębiorcą i zarabiać większe pieniądze niż ojciec. Dziadek był moim mistrzem. Przed wojną był bardzo zamożnym człowiekiem. Najstarszy brat sfinansował mu pięć lat studiów w Berlinie, pięć lat studiów w Antwerpii i pięć lat studiów w Paryżu. Pozwolił mu poznać świat, zdobyć wiedzę i opanować języki. Zawsze mi powtarzał: „Ucz się języków”. I podkreślał: „Pieniądze szczęścia nie dają, ale jak masz ich dużo, ułatwiają życie”. [...]

– W sferze zawodowej odniósł Pan spektakularny sukces. Przez lata był Pan na liście stu najbogatszych Polaków. Proste pytanie: czy jest Pan szczęśliwy w życiu prywatnym?
Obecnie mam trzecią żonę. Pierwsza była aktorką, z drugiej żony zrobiłem przedsiębiorcę. Trzecia jest szefem chirurgii plastycznej szpitala MSWiA. Wyjątkowo zdolna i szalenie pracowita, robi ponad tysiąc operacji rocznie. Mam jedynego syna i cudowną dwuletnią wnuczkę. Pokażę pani zdjęcia… Jestem zdumiony, jak bardzo ojcostwo zmieniło mojego syna. No cóż, muszę się pani przyznać, że miałem bujne życie. To trudny temat, bo przez to, że bardzo dużo podróżowałem, nie byłem wierny. Poznawałem mnóstwo pięknych, ciekawych, inteligentnych kobiet na całym świecie i niestety nie potrafiłem być stabilny uczuciowo. Tych kobiet były setki. Krótkotrwałe zauroczenia, które okazywały się pomyłką. I takie pomyłki przeżywałem. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że był to czas błędów i wypaczeń. Ale też w pewnym momencie szukałem stabilizacji. Chciałem wiedzieć, że mam obok siebie przyjaciela, któremu mogę zaufać.

– Mając tak bogate, bujne, atrakcyjne życie, żałuje Pan czegoś?
Żałuję, że nie zrobiłem kilku zmian personalnych wśród najbliższych współpracowników. Mój serdeczny przyjaciel Giampiero Carlo Cantoni spotkał się kiedyś ze mną w Rzymie, otworzył swój kalendarzyk i powiedział: „Uważam, że powinieneś zwolnić te osoby…”. Tu padły nazwiska. Nie zrobiłem tego. Potem ci ludzie mnie oszukali, przez co straciłem miliony dolarów. Popełniłem błąd i zapłaciłem straszną cenę. Najbardziej jednak żałuję, że nie mam więcej dzieci. Mam tylko syna, a mógłbym mieć dwoje, troje, czworo dzieci. Czasu nie da się już cofnąć, ale często o tym myślę…

– Co powiedziałby Pan młodym, żądnym sukcesu?
To samo, co powiedziałem mojemu synowi. Musisz być pracowity i jak najwięcej się uczyć. Bez nauki niczego nie osiągniesz, samorodnych geniuszy na świecie jest niewielu. Poza tym musisz cały czas analizować swoje posunięcia. Rozważać, co było dobre, a co było złe. Często jedno złe doświadczenie nie wystarczy, żeby wyciągnąć właściwe wnioski. Uważam, że najważniejszą rzeczą w życiu, poza nauką, jest pasja, entuzjazm. I fantazja.

TYLKO W VIVIE!: Nie chciał już grać. Marina jednym zdaniem zmieniła wszystko. Szczęsny zdradza kulisy decyzji o Barcelonie

Cały materiał dostępny w nowym numerze VIVY!. Magazyn w punktach sprzedaży w całej Polsce od czwartku, 23 października.

Piotr Büchner, VIVA!, 20/2025
Piotr Büchner, VIVA!, 20/2025 Rafał Masłow
Marina Łuczenko-Szczęsna, Wojciech Szczęsny, Liam Szczęsny, Noelia Szczęsna, VIVA!, 20/2025, okładka
Marina Łuczenko-Szczęsna, Wojciech Szczęsny, Liam Szczęsny, Noelia Szczęsna, VIVA!, 20/2025, okładka DOROTA SZULC
Reklama
Reklama
Reklama