Reklama

Rodzinne wakacje w Grecji miały być chwilą oddechu po latach intensywnej pracy. Zamiast tego stały się początkiem największego wyzwania, z jakim przyszło jej się zmierzyć. Gdy mąż trafił do szpitala, Magdalena Bogulak musiała podjąć decyzje, które na zawsze ukształtowały jej codzienność, siłę i spojrzenie na świat...

[...]

– Twój świat wiele razy rozpadał się na kawałki…

A wiesz, że był taki moment, kiedy pomyślałam, że mój limit na życiowe dramaty się wyczerpał? Bo przecież urodziłam się z krótszą nogą, miałam bardzo biedne dzieciństwo, mama po śmierci taty sama wychowywała mnie i brata. Do wszystkiego w życiu doszłam też sama, nikt mi nie pomógł, to raczej ja musiałam pomagać bliskim. A jednak, kiedy wydawało mi się, że los się odwrócił i teraz już będzie tylko dobrze, mój mąż Janusz dostał udaru. I to jeszcze w Grecji, na wakacjach. Lekarze nie dawali mu żadnych szans, początkowo nie chcieli go nawet reanimować. Potem leżał długo na OIOM-ie w szpitalu w Atenach, a ja modląc się o to, by przeżył, zrozumiałam, że to nie może być koniec naszej historii. Choć Janusz był w śpiączce, specjalnym samolotem przewiozłam go do Warszawy. Wybudził się po kilku miesiącach. Tym razem lekarze dali mu dwa lata życia. W sierpniu minęło 10 lat. I choć Janusz jest sparaliżowany, i w pewnym sensie codziennie toczymy walkę o życie, jestem szczęśliwa, że udało mi się o niego zawalczyć.

– Co jest Twoim największym sukcesem?

Rodzina. Moje córki bliźniaczki, Iga i Martyna, wprawdzie skończyły psychologię, ale weszły do rodzinnego biznesu i zajęły się makijażem permanentnym…

– …którym Ty zaraziłaś Polki.

Prawie 30 lat temu ściągnęłam z Zachodu pierwszy aparat do makijażu permanentnego, który do dzisiaj jest numer jeden na świecie. I to był przełom! Pamiętam, że przyszła wtedy do mnie jedna z klientek na stałe mieszkająca w Nowym Jorku i kiedy próbowałam zmyć jej makijaż, okazało się, że jest zrobiony na stałe. Zainteresowałam się tematem i to był strzał w dziesiątkę, bo dziś wiele kobiet nie wyobraża sobie życia bez makijażu permanentnego. Teraz pałeczkę przejęły dziewczyny i jestem z nich dumna, zwłaszcza że łączą pracę z macierzyństwem. I świetnie im to wychodzi. Ja, muszę przyznać po latach, za mało czasu poświęciłam córkom. Kiedy były małe, pracowałam po 12 godzin na dobę i to Janusz stworzył im dom, wychował i był z nimi w każdej chwili. Miałam oczywiście wolne weekendy, ale zdarzało się, że po prostu odsypiałam męczący tydzień. Wracając do dziś – jest Janusz, mama, brat, przyjaciele. Z mężem przeżyliśmy szczęśliwie 40 lat, co jest dziś ewenementem, bo czasem łatwiej się rozstać, niż tkwić w trudnym związku. Choć kocham pracę, to dom jest moim pierwszym światem. Bywa czarno-biało, czasem szaro i na pewno nie tak pięknie jak na Instagramie. Ale to jest moje życie i je całkowicie akceptuję.

Magdalena Bogulak, Viva! 22/2025
Magdalena Bogulak, Viva! 22/2025 Zdjęcia Marlena Bielinska

– Żyjesz z zegarkiem w ręku?

Odpuściłam. Kiedy zachorował Janusz, przez wiele miesięcy nie było mnie w pracy. I co? Nie zawalił się ani świat, ani Sharley. A wcześniej latałam po klinice z rozwianym włosem i sprawdzałam, czy wszędzie kwiaty stoją w świeżej wodzie. Już wiem, że są pewne sprawy, które trzeba odpuścić. Kasia, nasza specjalistka od naprawy ciała, zawsze powtarza klientkom, które narzekają na nadmiar obowiązków: „Zrób listę rzeczy, które masz do zrobienia, i wykreśl te, których naprawdę nie musisz robić”. To pomaga. Też stosuję się do tej zasady, zwłaszcza że Janusz wymaga stałej opieki. I choć mam opiekunki i rehabilitantki, codziennie przez kilka godzin i we wszystkie weekendy sama zajmuję się mężem. Jest to trudne, bo osoba, która jest przykuta do łóżka, potrzebuje też mocnego wsparcia psychicznego. Gdybym nie miała tak silnej psychiki, zwariowałabym albo poddałabym się już sto razy. Przez te lata uczyłam się na żywym organizmie, jak poukładać nasz świat, by Janusz w swoim stanie był choć trochę szczęśliwy, córki i wnuki mogły cieszyć się tatą i dziadkiem, a ja żebym znalazła też przestrzeń dla siebie.

– Co Ci pomogło w trudnych chwilach?

Ludzie. Przyjaciele. Jeśli przeżywa się tragedie, najważniejsze jest to, by mieć przy sobie kogoś, kto wyciągnie rękę, postawi do pionu i powie: „Halo, wystarczy. Stop. Musisz wstać z kolan, iść do ludzi, nauczyć się żyć w świecie, który dał ci los”. Ja dostałam jasne wytyczne, spersonalizowane, jak w najlepszej klinice: „Twój mąż nigdy nie odzyska sprawności. Możesz się położyć i leżeć razem z nim, a możesz też żyć jak dawniej, pracować i jego zarażać pozytywną energią”. Tak zrobiłam. Rzeczywiście, los mnie ciągle testuje, ale mimo wszystko mam w sobie jakąś niespotykaną radość życia. I nie wiem, skąd się to bierze. Wciąż chce mi się coś robić, wciąż szukam nowych wyzwań, wciąż mam marzenia i plany. I gdybym mogła, tobym się unosiła nad ziemią.

[...]

Cały wywiad znajdziesz w nowym numerze VIVY! Magazyn dostępny w punktach sprzedaży w całej Polsce od czwartku, 20 listopada.

Małgorzata Socha, Viva! 22/2025 okładka
Małgorzata Socha, Viva! 22/2025 okładka Zdjęcia Łukasz Kuś
Reklama
Reklama
Reklama