Ten sweter zna cała Polska. Tajemnica kultowej stylówki Gruchy z "Chłopaki nie płaczą" właśnie wypłynęła
Kultowy sweter z gruszką, 25-lecie filmu i zaskakujące wspomnienia. Mirosław Zbrojewicz wraca do roli Gruchy w „Chłopaki nie płaczą” i zdradza nieznane kulisy jednego z najbardziej rozpoznawalnych rekwizytów polskiego kina.

Mija 25 lat od premiery kultowej komedii "Chłopaki nie płaczą", która na stałe wpisała się w kanon polskiej popkultury. Film w reżyserii Olafa Lubaszenki do dziś cytowany jest przez kolejne pokolenia widzów, a postacie takie jak Grucha, Fred, Silnoręki czy Laska stały się symbolami przełomu lat 90. i 2000. Produkcja zachwyciła nie tylko humorem i błyskotliwymi dialogami, ale też legendarną obsadą – na ekranie pojawili się m.in. Maciej Stuhr, Michał Milowicz, Cezary Pazura, Anna Mucha i Bohdan Łazuka.
Jednym z najbardziej rozpoznawalnych elementów filmu był różowy sweterek, podarowany Grusze przez Andżelę. Choć wydawał się tylko zabawnym rekwizytem, z czasem stał się legendą. Mirosław Zbrojewicz, który wcielił się w rolę Gruchy, po latach wraca wspomnieniami do tego sweterka i opowiada, jak niepozorny element garderoby wywołał niemałe emocje – nie tylko na ekranie. O tym, opowiedział w nowym numerze VIVY! Beacie Nowickiej.
Mirosław Zbrojewicz o słynnym swetrze z kultowego filmu "Chłopaki nie płaczą". Jego historia zaskakuje!
Mirosław Zbrojewicz: Uprawiając ten zawód od 40 lat, człowiek jest nieustannie narażony na ocenę, krytykę i musi sobie z tym radzić, bo inaczej nie wyszedłby rano spod kołdry. Wielu ludzi potrzebuje wsparcia terapeuty, psychoterapeuty, środków farmakologicznych i dobrze im to robi. Mnie nie. Mechanizm, o którym pani wspomniałem, powoduje, że wszystko załatwiam sam ze sobą. Nie proszę nikogo o pomoc. Żona często ma do mnie pretensje, że jej o czymś nie powiedziałem. Chodziłem nabzdyczony parę dni, a ona nie wiedziała, o co chodzi.
– Klasyczna sytuacja.
Teraz zaliczam kolejny zwrot akcji. Otóż półtora roku temu wydarzyło się parę rzeczy. Po pierwsze, musiałem na chwilę oddać prawo jazdy, bo za szybko jeździłem. Zostałem odstawiony od moich ulubionych zabawek, czyli samochodów i motocykli. W związku z tym wsiadłem na rower i półtora roku jeździłem rowerem. W tym momencie ktoś może się uśmiechnąć, ale dla mnie to była życiówka, która mnie przemodelowała. Druga rzecz zdarzyła się mniej więcej w tym samym czasie. Mianowicie zachorowałem na zapalenie płuc. Nigdy w życiu tak ciężko nie znosiłem żadnej choroby. Gdy próbowałem palić, wyrywało mi płuca i musiałem odstawić. Jak się skończyło? Nie wróciłem do nałogu. Nie palę od półtora roku. Nie piję od 20 lat. Samochody rozdałem.
– Nowy człowiek!
Prawie… (śmiech). Nie wyobrażałem sobie, że kiedykolwiek odstawię samochód, a teraz jeżdżę rowerem po Warszawie i jest cudownie. A ponieważ mamy bardzo fajne miejsce nad Kanałem Elbląskim, poszedłem w inne chłopięce zabawki. Różnego rodzaju motorówki, SUP-y oraz – niestety szybkość przemieszczania się nadal mnie uwodzi – skuter wodny. Nie byłem w stanie się powstrzymać. Żona jest przeciwniczką, więc się wściekła, musiałem położyć uszy po sobie i wysłuchać wszystkiego, co miała na ten temat do powiedzenia… Wpadłem również na pomysł, że kupię stary traktor. Nazwę go „Konstanty”. Zamontuję dużo ledowych światełek, obowiązkowo frędzle oraz wielki boombox i w każdą niedzielę o godzinie 12 przejadę się po wsi. Sąsiedzi już na to czekają… Z zapaleniem płuc wiąże się jeszcze jedna rzecz, chyba najbardziej zasadnicza. Przez 10 dni nie byłem w stanie odebrać telefonu i odpowiedzieć na proste pytanie – kiedy będę mógł wrócić do pracy. W związku z tym trzeba było przełożyć zdjęcia, które miałem zaplanowane, odwołać jakiś spektakl, odwołać jakieś nagrania. Okazało się, że beze mnie globus kręci się tak, jak się kręcił. Nie ma żadnej apokalipsy. Nigdy wcześniej o tym nie myślałem. Żyłem w takim rozpędzie, że przez trzy–cztery lata nie miałem ani jednego dnia wolnego. Dziś myślę, że to był kompletny absurd!
– Słusznie Pan myśli. W związku z tym postanowił Pan wyhamować?
Z moją córką Kasią, która mi zapewniała te wszystkie zajęcia, postanowiliśmy zacząć trochę odmawiać. A ponieważ na różne rzeczy byłem poumawiany, minął rok, zanim zobaczyłem przestrzeń tylko dla siebie. [...]

– Chodził Pan jak lew w klatce?
Wręcz przeciwnie, popadałem w stupor, ale to spowodowało, że zacząłem myśleć o tym, czym będę wypełniał wolny czas, gdy będzie go jeszcze więcej. Im człowiek starszy, tym mniej pracuje, bo ma mniej propozycji. W moim zawodzie upływ czasu oznacza, że pewnych rzeczy już się nie zagra.
– Można spektakularnie umrzeć na scenie, jak Tadeusz Łomnicki.
Mam wokół tego refleksję. Jakiś czas temu Anka Augustynowicz zaproponowała mi rolę Króla Leara. Rolę legendę, potwornie trudną, obciążoną czym się da. Byłem jeszcze całkiem młodym człowiekiem, miałem 64 lata i nie wiedziałem, jak się do tego zabrać. Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy – to rola, którą grają stare dziady na koniec kariery. A że takich ról się nie odrzuca, potraktowałem ją jako wyzwanie, żeby dowiedzieć się czegoś o sobie jako aktorze, a nie żeby się spełnić jako aktor. Ktoś mnie ostatnio zapytał, o jakiej roli marzę. Pomyślałem, że chciałbym za 10–15 lat zagrać jeszcze raz Leara i zobaczyć, o co tu chodzi? Na czym to polega? Z drugiej strony z moim przyjacielem Rafałem Dziemidokiem, znanym tancerzem, od wielu lat działającym w Berlinie, a od jakiegoś czasu spełniającym się jako literat, przystąpiłem do realizacji pomysłu, z którym noszę się od lat. Mianowicie chcę zagrać Marilyn Monroe. Wymyśliliśmy, że Marilyn nie umarła, tylko jako świadek koronny została ukryta gdzieś w Caracas czy innym portowym mieście, od czasu do czasu wychodzi na scenę w jakimś barze i śpiewa marynarzom „River of No Return” albo „One Silver Dollar”. Jest bardzo starą kobietą, która nie może przyznać się do tego, kim jest. Jako stary dziad mogę zagrać starą Marilyn.
– Nie mogę się doczekać, żeby Pana w tej roli zobaczyć! Zbliżają się obchody 25-lecia kultowego filmu „Chłopaki nie płaczą”. Wciąż Pan ma ten słynny różowy sweterek z gruszką, który Grucha dostał od Andżeli?
Z okazji tych obchodów chyba wydam oświadczenie, że nie ma takiego owocu jak gruszka. Jest jabłko, truskawka, czereśnia, banan, ale nie ma gruchy (śmiech). Sweter mole zjadły dawno temu w jakimś magazynie, ale… przez lata można go było kupić na Allegro. Made in China, cena od 19,99 po 199 złotych. Mam jedną fajną historyjkę z nim związaną. Otóż po wielkim sukcesie filmu zostałem poproszony o wzięcie udziału w finale Wielkiej Orkiestry w Wołominie. Znajoma wpadła na pomysł, żeby zlicytować sweterek. W związku z tym jej babcia wydziergała różowy sweterek z gruszką. Zlicytowaliśmy. Było bardzo zabawnie. W następnym roku, w tym samym Wołominie, pojawił się ten sam pomysł. No dobra. Babcia znowu wydziergała sweterek z gruszką. Znowu stanąłem do licytacji. Nagle okazało się, że cena poszybowała bardzo wysoko. Do tego stopnia, że parkiet opustoszał. Na placu boju pozostały dwie panie, obie wyglądały jak „dziewczyna gangstera”. Przypominam, że w tamtych czasach Wołomin był konkurencją dla Pruszkowa. Podejrzewałem, że chłopcy w domu powiedzieli: „Bez sweterka Gruchy nie wracaj”. Cena była zawrotna (śmiech).
Sprawdź też: Rozlicza się z przeszłością, odnalazła siebie na nowo. Dziś mówi o nowym początku i miłości, która ją odmieniła
Cały wywiad dostępny w nowym numerze VIVY! Magazyn w punktach sprzedaży w całej Polsce do kupienia od czwartku, 24 lipca.


