Reklama

Wielu znało go z ról drugoplanowych, ale nikt nie nazywał go „drugorzędnym aktorem”. Wręcz przeciwnie – Henryk Bista był artystą, który potrafił jednym spojrzeniem, pauzą czy gestem zbudować całą postać. Dla kolegów z teatru był perfekcjonistą. Dla reżyserów – pewnym wyborem. Dla widzów – twarzą, której się nie zapomina. Na scenie wcielał się w Szekspira, Mickiewicza, Fredrę. W kinie był Wielkim Elektronikiem, prokuratorem, klientem banku, panem Lowensteinem z „Listy Schindlera”. A prywatnie? Był mężem kobiety, która płaciła za jego obiady, ślub i wspierała go przez całe życie – Urszuli Mordzewskiej-Bisty. Ich historia to opowieść o lojalności, sztuce i czułości, która nie potrzebowała wielkich słów.

Od politechniki do sceny – droga, której nikt się nie spodziewał

Miał być inżynierem. Studiował mechanikę i architekturę, zanim w ogóle pomyślał o scenie. A jednak w 1954 roku rzucił studia techniczne i postanowił zostać reżyserem teatralnym. Warunek? Najpierw trzeba skończyć aktorstwo. I tak trafił do warszawskiej PWST, którą ukończył w 1958 roku. Przypadek? Przeznaczenie?

To właśnie wtedy narodził się artysta, który już wkrótce miał zyskać miano jednego z najbardziej wszechstronnych aktorów swojego pokolenia. Choć niski, łysiejący, niepozorny – na scenie potrafił przemienić się, w kogo tylko chciał. Sam mówił: „Charakterystyczne role drugoplanowe są o wiele bardziej znaczące jako materiał dla aktora”.

Gdańskie lata – teatr był jego domem

Choć występował w warszawskim Teatrze Ateneum, to właśnie Teatr Wybrzeże w Gdańsku był dla niego miejscem, w którym rozkwitł jako aktor dramatyczny. Zagrał tu swoje największe role – Jagona w „Otellu”, Łazarza, Gustawa-Konrada, Papkina. Publiczność go uwielbiała, a recenzenci nazywali go „mistrzem szczegółu dopracowanego do perfekcji”.

Profesor Jan Ciechowicz wspominał go jako aktora, który grał jak matematyk – precyzyjnie, konsekwentnie, ale z ogromnym sercem. Każda pauza, każdy gest, każde spojrzenie miały u Bisty znaczenie. Jego styl był nie do podrobienia.

Wielki Elektronik, przekupny sędzia, klient banku – mistrz epizodu w kinie

Kto nie pamięta go z ról w „Panu Kleksie w kosmosie”, „Piłkarskim pokerze”, „Vabank”, „Nic śmiesznego” czy „Dekalogu X”? Henryk Bista tworzył postaci drugiego planu, które potrafiły przyćmić głównych bohaterów. Reżyserzy wiedzieli, że jeśli obsadzą Bistę, scena nabierze charakteru.

Jego epizody były niezapomniane. Widzowie pamiętali go jako Wielkiego Elektronika, pirotechnika, przekupnego sędziego. W 1993 roku wystąpił u Spielberga w „Liście Schindlera”, udowadniając, że jego talent nie zna granic.

A potem przyszedł hołd od młodszego pokolenia. W 2012 roku raper Ten Typ Mes poświęcił mu piosenkę: „Nikt go nie zastąpi, nie jeszcze długo, długo nie…”.

Zobacz też: Wyleczyła się przy nim z traumy, był miłością jej życia. Jan Suzin i Alicja Pawlicka byli wspaniałym małżeństwem

Małżeństwo pełne kontrastów – historia miłości Henryka i Urszuli

Spotkali się w Lublinie. On – już łysiejący, ale pełen uroku początkujący aktor. Ona – studentka reżyserii na stażu. Już na pierwszych randkach było jasne, że Henryk nie ma pieniędzy. Zapraszał ją na obiady, ale za wszystko płaciła ona. Nawet za ślub.

To nie była klasyczna historia z bajki, ale ich związek przetrwał dziesięciolecia. Mieszkali w Sopocie, potem w Warszawie. Mieli ukochanego psa Bartka i rytuały, które tworzyły ich świat: poranna kawa, wspólne rozmowy o rolach, spacery.

Urszula była dla niego nie tylko żoną, ale i partnerką zawodową. Nie chodziła na premiery – zbyt się denerwowała – ale uczestniczyła w próbach, dawała uwagi, wspierała. Gdy wchodziła do teatru, mówiono: „Jest Bistowa!”.

Czytaj też: To była miłość od pierwszego wejrzenia. Henryk Bista i jego żona Urszula tworzyli idealne małżeństwo

Pożegnanie, na które nikt nie był gotowy

W połowie lat 90. Henryk Bista zachorował. Diagnoza: nowotwór. Mimo choroby snuł z żoną plany, czekali na nowe mieszkanie w Warszawie. Cieszyli się z każdej wspólnej chwili. Nikt nie spodziewał się, że to koniec.

Poszedł na operację i już nie wrócił. Zmarł 8 października 1997 roku. Miał zaledwie 63 lata. Jego odejście było ciosem dla środowiska, dla bliskich, dla fanów. Pogrzeb odbył się na Powązkach, ale po śmierci żony w 2006 roku – ich ciała zostały przeniesione do rodzinnego grobowca we Włocławku. Spoczęli razem.

Bista się liczył. I wciąż się liczy

Dziś jego nazwisko znów wraca. Wspomnienia, cytaty, role… Młodsze pokolenia odkrywają go na nowo. Jego aktorstwo się nie zestarzało. Wręcz przeciwnie – zyskało z czasem jeszcze więcej siły.

Nie był amantem. Nie grał bohaterów z okładek. Ale miał coś, czego nie da się wyuczyć – prawdę. Gdy był na scenie, wierzyliśmy każdemu jego słowu. Dziś, po latach, możemy powiedzieć z całą pewnością: Henryk Bista się liczył. I będzie się liczył jeszcze długo.

Czytaj też: Maryla Rodowicz i Zbigniew Wodecki zaśpiewali razem tylko raz. Ona wspomina go jako ciepłego człowieka

Henryk Bista, Warszawa 23.01.1994.
Henryk Bista, Warszawa 23.01.1994. Fot. PAP/Andrzej Rybczyński

Źródła: viva.pl, kultura.onet.pl

Reklama
Reklama
Reklama