Zburzony Teatr Żydowski: Ślady przeszłości w Warszawie
Jest jedynym państwowym żydowskim teatrem w Polsce. Jednym z niewielu na świecie, w którym można usłyszeć jidysz. Teatr Żydowski im. Estery Rachel i Idy Kamińskich Centrum Kultury Jidysz świętuje w tym roku 75-lecie. Niestety wciąż nie trafił do swojej ziemi obiecanej. Wciąż jest, jak mówi o nim dyrektorka Gołda Tencer, teatrem tułaczym.

Jest 9 czerwca 2016 roku. Nad Warszawą świeci słońce, ale nad jej fragmentem, nad siedzibą Teatru Żydowskiego przy placu Grzybowskim zbierają się ciemne chmury. Tego ranka większość aktorów myśli już o wieczornym spektaklu. Nie spodziewają się, że pod adresem plac Grzybowski 12/16 nie odbędzie się już żadne przedstawienie. Nie spodziewa się też tego Gołda Tencer. Dyrektorka teatru ma nadzieję, że firma Ghelamco, która kupiła budynek i teren pod nim od Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów w Polsce, spełni swoją obietnicę i w planowanym przez nich biurowcu znajdzie się miejsce dla teatru.
Niegotowi do drogi
Ale nadzieje pozostały płonne. W książce „Gołda Tencer. Jidisze mame” napisanej wspólnie z Katarzyną Przybyszewską-Ortonowską wspominała: „W grudniu 1970 roku byliśmy już na swoim i nawet w najgorszych snach nie przypuszczaliśmy, że któregoś dnia pozostaniemy bezdomni. Że wyrzucą nas z teatru, nie pozwolą wejść, otoczą go metalowym płotem, potem zniszczą, zburzą, posprzątają miejsce tak dokładnie, żeby nikt nigdy nie wiedział, że przez prawie 40 lat istniał tu Teatr Żydowski”. Wieść rozniosła się po Warszawie bardzo szybko. W mediach społecznościowych pojawiła się informacja: „Zapraszamy wszystkich Przyjaciół Teatru, Szanowną Publiczność. Przychodźcie i bądźcie z nami w te dni. »Skrzypka na dachu« w reżyserii Jana Szurmieja zagramy 9, 10, 11 i 12 czerwca”. Na plac Grzybowski ściągnęły tłumy. Gdy Tewje Mleczarz, wtedy w tej roli Marek Szydło, zaczął śpiewać „Gdybym był bogaczem”, widzowie śpiewali razem z nim. Gdy z prowizorycznej sceny rozbrzmiały dźwięki „Anatewki”, większość widzów po prostu się wzruszyła. Maciej Nowak, krytyk teatralny, były dyrektor Instytutu Teatralnego, pisał wtedy: „To jest wbrew pozorom ponura opowieść o wygnaniu, utracie swojego miejsca na ziemi. Gdy na placu Grzybowskim zabrzmiała »Anatewka«, pieśń o wyjściu z rodzinnej wioski, o żydowskim tułaczym losie, który sprawia, że starozakonni zawsze noszą nakrycia głowy, by w każdej chwili być gotowym do drogi, w wielu oczach pojawiły się łzy”.

Od „Dziejów Tewji Mleczarza” się zaczęło w 1970 roku i na „Dziejach…” się skończyło. Ale to tylko fragment historii, bo Teatr Żydowski istniał wcześniej i istnieje nadal, choć wciąż bezdomny. Czyżby ziściła się przepowiednia Szymona Zachariasza, członka KC PZPR oddelegowanego do spraw dotyczących Żydów, który założycielce teatru Idzie Kamińskiej powiedział: „Prędzej mi kaktus na dłoni wyrośnie, niż wasz teatr dostanie stałą siedzibę w Warszawie”?
Matka i córka
Ida Kamińska, pierwsza dyrektorka Państwowego Teatru Żydowskiego, występowała całe życie, a na scenie pierwszy raz stanęła jako kilkulatka. Nic dziwnego, skoro jej rodzice Ester Rachel Kamińska i Abraham Kamiński byli aktorami, którzy z własnym teatrem objazdowym przemierzali carską Rosję (Ida urodziła się w 4 września 1899 roku w Odessie, w Hotelu Teatralnym). O Ester mówi się „matka teatru żydowskiego”. Początkowo występowała tylko w teatrach męża, ale podczas tournée po Stanach Zjednoczonych zarobiła tyle, że stać ją było na własny. W 1913 roku założyła swój zespół Ester Rachel i Ida Kamińska. Abraham wyremontował dla niej Rotundę na Dynasach przy ulicy Oboźnej 1/3 w Warszawie. W teatrze Ester i Idy mieściło się 1500 widzów. O takiej widowni późniejszy Teatr Żydowski mógł tylko pomarzyć. Przy placu Grzybowskim było 375 miejsc, dzisiaj na wynajmowanej scenie przy Senatorskiej 35 jednorazowo spektakl może obejrzeć 50 osób (dlatego zespół Teatru Żydowskiego występuje też gościnnie w budynku Klubu Dowództwa Garnizonu Warszawa przy alei Niepodległości 141a).
W teatrze Ida Kamińska poznała pierwszego męża Zygmunta Turkowa, z którym w latach 20. XX wieku założyli Warszewer Jidiszer Kunst Teater, czyli Warszawski Żydowski Teatr Artystyczny. Ze spektaklami jeździli po całym świecie. Rozstali się pod koniec lat 30. XX wieku, a aktorka związała się z Teatrem Nowości i po raz drugi wyszła za mąż, za Mariana Melmana. Podczas II wojny światowej wyjechała z Polski, ale nie przestała występować. W 1946 roku wróciła do kraju, ale nie było już żydowskich literatów, scenografów, aktorów i… publiczności. Ida jednak była niepowstrzymana. Podobnie jakocaleni z Zagłady Żydzi. We Wrocławiu powstał Dolnośląski Teatr Żydowski i drugi, Teatr Żydowski w Łodzi. W 1950 roku zostały połączone w jeden. Minister kultury i sztuki powołał Państwowy Teatr Żydowski z siedzibą w Łodzi. Ale Ida Kamińska chciała do Warszawy.
Ziemia obiecana?
Jej marzenie spełniło się w 1955 roku. Swoją ziemię obiecaną znalazła przy Królewskiej 13 w niezachowanym do dzisiaj pawilonie Instytutu Propagandy Sztuki. Gołda Tencer w książce wspominała: „W 1969 roku, kiedy zaczynałam pracę na Królewskiej 13, teatr był, ale nie było już w nim Idy ani większości aktorów, z którymi zaczynała pierwszy warszawski sezon w roku 1955. Nie było też publiczności Teatru Żydowskiego, której ubywało przez wszystkie powojenne lata, a która po Marcu ’68 zmalała prawie do zera”. W 1961 roku Ida Kamińska napisała: „Paradoks polega na tym, że kiedyś było dużo Żydów, nie było państwowego teatru. Dziś, gdy istnieje państwowy teatr żydowski – nie ma Żydów”. Ona sama w 1968 roku w wyniku narastających antysemickich nastrojów decyduje się na emigrację. Wyjeżdża najpierw do Izraela, a później do Stanów Zjednoczonych. Być może właśnie tam widziała swoją przyszłość i miała nadzieję na stworzenie teatru. To przecież tam trzy lata wcześniej nominowano ją do Oscara jako najlepszą aktorkę pierwszoplanową za rolę w filmie „Sklep przy głównej ulicy”. Zachwyciła widzów, niestety jury bardziej doceniło kreację Elizabeth Taylor w filmie „Kto się boi Virginii Woolf”. Jeszcze przed Marcem ’68 podczas dwumiesięcznego tournée z zespołem teatru wystawiała „Mirełe Efros” Jakuba Gordina i „Matkę Courage i jej dzieci” Bertolta Brechta. Po każdym spektaklu słyszała: „Zostań z nami! Zostań z nami!”.
W wyniku represji po Marcu ’68 wyjechało dużo członków teatralnego zespołu. Zostali między innymi Juliusz Berger, który po wyjeździe Kamińskiej przez rok zarządzał placówką, i Szymon Szurmiej, który był dyrektorem od 1970 roku aż do swojej śmierci w 2014 roku. W wywiadzie dla VIVY! mówił: „Nie chciałem iść do Teatru Żydowskiego. Pracowałem w Teatrze Polskim we Wrocławiu i było mi tam dobrze. Świetni aktorzy tam grali. Ale w 1968 roku przyjechał minister kultury, Tejchma, i prosił, żebym poszedł do Żydowskiego. Ida Kamińska emigrowała wtedy z zespołem, teatr się rozpadał. Więc przyjechałem do Warszawy w 1969 roku i założyłem przy teatrze Studium Aktorskie, żeby mieć nowych aktorów”.
Początek i koniec
Wydawałoby się, że Teatr Żydowski w końcu zadomowi się na stałe. Ida Kamińska walczyła przecież o to od samego początku. To dzięki jej zabiegom rozpoczęła się budowa siedziby przy placu Grzybowskim. Gdy w 1975 roku przyjechała na obchody 50. rocznicy śmierci jej matki Ester Rachel Kamińskiej, powiedziała: „Żydzi Warszawy, nie wiem, kto lepiej zrobił. Ja, która wyjechałam, czy wy, którzy zostaliście”. Gołda Tencer wspominała później: „Tymczasem Teatr Żydowski mógł wreszcie przenieść się do nowej siedziby. Nasz adres od tego czasu to Warszawa, plac Grzybowski 12/16. Adres, który stał się legendą. Adres dziś nieistniejący. Trudno mi teraz przejeżdżać obok tego miejsca. Budynku nie ma, nie przetrwał nawet 50 lat”. A miało być tak wspaniale. Budynek zaprojektowany przez Władysława Jotkiewicza pomieścił obrotową scenę, dużą widownię i garderoby rozmieszczone na trzech piętrach. Niemal co wieczór tętnił życiem, bo spektakle pod dyrekcją, a często i w reżyserii Szymona Szurmieja cieszyły się dużym powodzeniem. Wyreżyserował ponad 50 przedstawień, między innymi: „Bóg, człowiek i diabeł”, „Wśród walących się ścian”, „Dybuka”, „Śmierć komiwojażera”, „Bonjour Monsieur Chagall”. Gołda Tencer na łamach VIVY! wspominała: „Po tym, jak przyszłam do teatru jako młoda dziewczyna, zagrałam wiele głównych ról. Ale na próbach, gdy widziałam, jak zdejmował marynarkę i wbiegał na scenę, od razu uciekałam i płakałam. Czy krzyczał? (…) Każdy wiedział, że jeżeli przed premierą nie dojdzie do karczemnej awantury, to premiera nie może być udana”. I większość premier udana była. W filmowym musicalu „Skrzypek na dachu” z 1971 roku według „Dziejów Tewji Mleczarza” Szolema Alejchema jest taka scena, gdy główny bohater wyrzuca Panu Bogu: „Panie Boże, wiem, że jesteśmy narodem wybranym, ale nie mógłbyś czasem wybrać kogoś innego?”.
Rok po śmierci Szymona Szurmieja teatr stracił swoją siedzibę i stał się, jak mówi jego obecna dyrektor Gołda Tencer, teatrem tułaczym. Ale nie poddaje się, bo wierzy, że ten teatr jest jedną z ważniejszych placówek kulturalnych w Polsce. Gdy obejmowała stanowisko po zmarłym mężu, Maciej Nowak pisał: „Powodów, by Gołda Tencer przejęła sukcesję w Teatrze Żydowskim w Warszawie, jest wiele. Najważniejszy wynika stąd, że ta wspaniała artystka i działaczka na rzecz społeczności i tradycji żydowskich w Polsce gwarantuje połączenie dotychczasowego dorobku stołecznej sceny żydowskiej z nowoczesnymi aspiracjami i nadziejami na przyszłość”. Gdy przygotowywała repertuar na swój pierwszy samodzielny sezon, zadzwoniła do reżyserki teatralnej Mai Kleczewskiej i powiedziała: „Chciałabym przewietrzyć teatr, ale bez przeciągu”. Udało się, choć Teatr Żydowski wciąż czeka na swoje miejsce na ziemi. Gołda mówiła: „Dorastaliśmy na placu Grzybowskim i starzeliśmy się na placu Grzybowskim. Teatr był świadkiem naszych życiowych zakrętów, naszych miłości, rozwodów, pojawiania się dzieci, śmierci naszych bliskich. Teraz musieliśmy się z nim rozstać. I to bardzo bolało”. Podobno za trzy lata teatr przeprowadzi się do budynku, gdzie mieściła się Scena na Woli. Czy w końcu Teatr Żydowski znajdzie swoją ziemię obiecaną?
