Znalazła miłość życia, po 40-tce stanęła na ślubnym kobiercu. Ikona polskiej muzyki lat 90. odkrywa sekrety małżeństwa
Dziewięć lat temu Anita Lipnicka powiedziała „tak” Markowi Grayowi. Ich historia to opowieść o dojrzewaniu do miłości, o odwadze zaczynania wszystkiego od nowa i o uczuciu, które okazało się silniejsze niż odległość, wątpliwości i życiowe doświadczenia.

Dziewięć lat temu Anita Lipnicka po raz pierwszy stanęła na ślubnym kobiercu u boku Marka Graya. Niedawno, z okazji rocznicy podzieliła się intymnym wyznaniem, które poruszyło fanów. Ich historia to gotowy scenariusz na film.
Anita Lipnicka i John Porter – pierwsza wielka miłość
Zaczęło się od muzyki. On – rockowy buntownik z Walii, ona – delikatna, melancholijna dusza polskiej sceny. Anita Lipnicka i John Porter przez lata tworzyli nie tylko jeden z najbardziej hipnotyzujących duetów muzycznych w Polsce, ale także parę, która wzbudzała ogromne emocje. Dzieliło ich 25 lat różnicy, łączyła pasja i głębokie uczucie. Przez 12 lat byli razem – na scenie i w życiu. W 2006 roku na świat przyszła ich córka Pola, owoc tego niezwykłego związku.
Ich rozstanie było szeroko komentowane. Fani nie dowierzali, że coś tak pięknego mogło się skończyć. Ale każda opowieść ma swój zwrot akcji. Dla Anity Lipnickiej los przygotował zupełnie nowy rozdział…
Nowy początek – związek z Markiem Grayem
Po rozstaniu z byłym partnerem Anita Lipnicka nie zamknęła się na miłość. Wręcz przeciwnie – niedługo potem jej serce znów zabiło mocniej. Tym razem dla Marka Graya, brytyjskiego artysty i kompozytora.
Kiedy ich drogi przecięły się po raz pierwszy w 2015 roku w Anglii, nie byli gotowi na związek. Było w tym spotkaniu coś niedopowiedzianego, jakby los igrał z nimi, testując cierpliwość i odporność na rozczarowania. Mieli za sobą bagaż doświadczeń, porażek i zwątpień, a przyszłość jawiła się bardziej jako wyzwanie niż romantyczna przygoda. To nie była klasyczna historia dwojga ludzi, którzy zakochują się od pierwszego spojrzenia. Wręcz przeciwnie — to był proces. Cichy, nienachalny, rodzący się z rozmów, spojrzeń i wspólnych chwil bez wielkich deklaracji.
Z perspektywy czasu widać, że właśnie to ich uratowało. Nie było w tym związku fajerwerków i burzy hormonów, które tak często mylą się z miłością. Była dojrzałość, rozsądek i... siła. Bo żeby w wieku czterdziestu lat zacząć wszystko od nowa, trzeba mieć w sobie nie tylko odwagę, ale i niezachwiane przekonanie, że warto.
Czytaj też: Zaczęło się od miłosnego gestu. Potem był hit lat 90. i legenda, która trwa do dziś

Historia Anity Lipnickiej i Mark Gray
Anity Lipnickiej nie interesowały jej „motyle w brzuchu”. Zbyt dobrze wiedziała, jak łatwo potrafią zmylić trop. Ten etap, tak uwielbiany przez wielu, dla niej był raczej męczący niż ekscytujący. Wolała spokój i pewność, które przyszły później — kiedy uczucie już się osadziło, kiedy nie trzeba było niczego udowadniać. Kiedy wystarczyło być. „Gdy poznaliśmy się trzy lata temu, nie byliśmy gotowi na związek. Jestem zdumiona, że tak się to potoczyło! Oboje byliśmy na etapie zwątpienia. Uważam, że aby zaczynać z kimś nowe życie w wieku 40 lat, trzeba mieć dużo siły i samozaparcia. Nie lubię początkowej fazy związku, motyli w brzuchu, bo one bywają zwodnicze. Mnie to wyczerpuje”, mówiła w PANI w 2018 roku.
Mark Gray artysta z krwi i kości, na co dzień funkcjonował na przecięciu światów: tworzył, komponował, wystawiał, projektował. Był obecny w wielu przestrzeniach sztuki – od muzyki po multimedia. Ale w jego sercu wciąż brakowało jednego – kogoś, kto zrozumie chaos i piękno, które w nim współistniały.
Sprawdź też: Ten hit z lat 90. nadal zmienia życie wielu Polek. Do dziś śpiewają go dziewczyny, które są na życiowym zakręcie

Samotnie wychowywał dwójkę dzieci. Dom był jego światem, obowiązki – codziennością, a marzenia? Te odkładał na później. Ale los bywa przewrotny. To właśnie dzieci, niewinne i pełne nadziei, pchnęły go ku zmianie. To one sugerowały mu, żeby dopomógł losowi. Gdy się poznali, nie był gotowy, by kochać. Ale to właśnie to niedoskonałe, poranione serce uczyniło go prawdziwym. W tym, że wciąż wahał się, czy zasługuje na szczęście, było coś niezwykle ludzkiego. Coś, co poruszyło ją do głębi.
Z każdym kolejnym dniem stawało się jasne: to nie przelotna fascynacja, ale coś, co ma szansę przetrwać próbę czasu i odległości. On miał swoje życie w Anglii, ona w Warszawie. „Nagle w moim życiu wszystko zaczęło się układać. Zmieniłam zespół, wiążąc się z wrocławskimi muzykami z The Hats. Otworzyłam się na ludzi, nabrałam większej pewności siebie. Rozpoczęłam pracę nad płytą „Miód i dym”, a Mark bardzo mi kibicował. To on stworzył animację do pierwszego singla („Ptasiek”). […] Zabawne: kiedyś obiecywałam sobie, że nie zwiążę się więcej z Brytyjczykiem. A jeśli już, to na pewno nie będziemy razem współpracować! Ot, ironia losu”, mówiła artystka w rozmowie z Pani w 2018 roku.
Mark Gray oświadczył się jej po niecałym roku. Do tego użył pierścionka w postaci żelka. „Zjadłam pierścionek, zanim zdążyłam odpowiedzieć: „Yes”. Prawdziwy, z diamentem, dostałam miesiąc później”, opisywała Anita Lipnicka.
Miłość ma swoją cenę — czasem całkiem dosłowną. Mark, by być z ukochaną musiał wywrócić swoje życie do góry nogami. I zrobił to bez wahania. Sprzedał dom, pożegnał się z ukochanymi sportowymi samochodami, spakował walizki i… przyjechał do Warszawy. Dla wielu to szaleństwo. Dla niego — dowód, że warto ryzykować wszystko, by odnaleźć swoje miejsce w czyimś świecie. „Ja bez Anity nie mogę żyć. A co mnie w niej szczególnie ujęło? Nie podam żadnej długiej listy. Dla mnie jest po prostu niezwykłą kobietą, dobrym człowiekiem, świetną wokalistką i zawodowcem. No i rozumie brytyjski humor, a to w Polsce jednak wciąż rzadkość”, mówił w 2018 rok na łamach Pani.

Ślub po czterdziestce – magiczna ceremonia w 2016 roku
Anita Lipnicka przez lata powtarzała, że ślub nie jest jej do niczego potrzebny. Biały welon, marsz Mendelsona? Nie wpisywały się w moje wyobrażenie o szczęściu. A jednak w wieku 41 lat podjęła decyzję, która zmieniła jej życie.
Pobrali się 13 września 2016 roku na greckiej wyspie Hydra. Ślub Anity i Marka miał w sobie coś z baśni. Nie było fleszy aparatów ani wielkiego medialnego zamieszania. Była plaża, szum fal i najbliżsi, którzy otaczali ich ciepłem i wsparciem. Wśród gości nie mogło zabraknąć dzieci, które swoją obecnością dopełniły rodzinny charakter uroczystości. Całość przypominała raczej kameralne wakacje niż tradycyjne wesele — para młoda wraz z bliskimi zatrzymała się w urokliwym domu nad morzem, gdzie każdy dzień wypełniały śmiech, rozmowy i wspólne chwile. To była ceremonia pełna prostoty, ale też magii, która pozostaje w pamięci na całe życie.
Sprawdź też: Ikona Hollywood była w nim szaleńczo zakochana, lecz on odrzucił jej zaloty. Dopiero po latach ujawniła gorzką prawdę
Dziewięć lat później – poruszające wyznanie na Instagramie
Dziś, dziewięć lat później, Anita Lipnicka wraca wspomnieniami do tamtych chwil z rozrzewnieniem i wdzięcznością. Na swoim Instagramie opublikowała wzruszający post, do którego dołączyła wspólne zdjęcie z mężem. Jej słowa poruszają do głębi: „W młodości wcale nie marzyłam o ślubie - biały welon ani marsz Mendelsona nie wpisywały się jakoś specjalnie w moje wyobrażenie o szczęściu. Wyszłam za mąż dopiero w wieku 41 lat! Świadomie i na własnych warunkach. I tak zaczęła się jedna z najwspanialszych przygód mojego życia. Im dłużej w niej trwam, tym bardziej jestem przekonana, że człowiek wbrew pozorom nie potrzebuje miłości za młodu, kiedy tak się za nią ugania. Potrzebuje jej znacznie później, kiedy nie ma już siły gonić”, pisała.
To nie koniec. Wokalistka skierowała wzruszające słowa prosto do Marka: „Kochanie, jeśli to czytasz, wiedz, że nadal powiedziałabym TAK. Kocham Cię coraz bardziej z każdym mijającym rokiem i jestem taka szczęśliwa, że mogę trzymać Cię za rękę i iść razem w stronę zachodu słońca… Najlepiej na jednej, konkretnej wyspie”, dodawała.
To nie jest tylko historia o ślubie. To historia o odkrywaniu siebie, o dojrzewaniu do miłości i o tym, że prawdziwe uczucie może przyjść wtedy, gdy najmniej się go spodziewamy. I może właśnie dlatego – smakuje najpiękniej.