Reklama

W piątek 19 grudnia pożegnaliśmy Magdę Umer. Artystka spoczęła na warszawskim Cmentarzu Ewangelicko-Reformowanym, obok swojego ukochanego męża Andrzeja Przeradzkiego, który odszedł 6 lat temu. Pożegnali jej bliscy i przyjaciele, wśród których było wielu znanych aktorów, muzyków. Dla nich była nie tylko gwiazdą piosenki i autorką niezwykłych spektakli muzycznych. Była kochaną, dobrą Magdą, na którą zawsze mogli liczyć. Tak zapamięta ją też jej wieloletnia przyjaciółka Krystyna Pytlakowska. Dziennikarka "VIVY!" tak wspomina ich niezwykłą relację, która zaczęła się w czasie studiów.

Do tego, co kryje się w Magdzie, trzeba było dorosnąć

Trudno uwierzyć, że jej już z nami nie ma. Magda to było samo życie, a nie śmierć. Kiedy spotkałyśmy się u mnie w domu pod koniec czerwca, gdy udzielała mi wywiadu do "VIVY!", nie było mowy o żadnej chorobie, chociaż opowiadałyśmy sobie o bólach kręgosłupa i dolegliwym upływie czasu. Magda jednak nigdy nie narzekała. To nie leżało w jej charakterze. Ona się wszystkim cieszyła, nawet jak coś przyprawiało ją o smutek. Cieszyła się po prostu, że żyje i robi coś dla ludzi, a przy okazji i dla siebie. "Życie to radość, nawet gdy się cierpi", powtarzała. Na ten wywiad trudno ją było namówić. "Dziesiątki razy obiecywałam sobie, że już nigdy nie udzielę wywiadu, a udzielam. Ale to chyba dlatego, że razem studiowałyśmy i że obie pamiętamy nas z młodości", powiedziała mi wtedy.

Czytaj także: Ostatni wywiad Magdy Umer w VIVIE!. "Żyję tak, jakby każdy dzień był ostatni"

Jaką Magdę ja chcę pamiętać? Młodą, lekko zgarbioną, ciągnącą za sobą kurtkę i szalik. I żartującą, że wszystko gubi po drodze. Ja jej ten szalik podnosiłam, żeby na niego nie nadepnąć, gdy wchodziłyśmy na wspólne zajęcia z języka angielskiego, na co dzień była w innej grupie. Tworzyłyśmy kilkuosobową paczkę przyjaciół. Każda z nich potem wiele znaczyła w życiu intelektualnym i kulturalnym. Jacek Gąsiorowski - reżyser, Antek Libera - pisarz, Janusz Wiśniewski - pisarz i reżyser operowy, Marek Weiss-Grzesiński-reżyser. No i Magda. Wtedy jeszcze nie wiedziała, co będzie robić. To znaczy my nie wiedzieliśmy, ale ona była konsekwentna, nie ujawniała swoich planów. Ale miałam świadomość, że jest inna niż my wszyscy, że pod tą maską roztargnionej dziewczyny kryje się niezwykła osobowość. Ale wówczas jeszcze tego nie rozumieliśmy. To znaczy ja nie rozumiałam, zajęta czymś innym. Do tego, co kryje się w Magdzie, trzeba było dorosnąć. Nie wiedzieliśmy wówczas, jak trudne miała dzieciństwo i dojrzewanie, z jakiej rodziny pochodzi.

Magda Umer, VIVA! 7/2025
Magda Umer, VIVA! 7/2025 Fot. MARLENA BIELINSKA/move

Nie uchodziła za smutaskę. Pamiętam jej uśmiech i dla każdego życzliwe słowo

To był koniec lat 60. Królowanie komunizmu. Ojciec Magdy Umer był wojskowym i pracował, jak się później dowiedziałam, w wywiadzie. Ale to on pięknie śpiewał. Magda otrzymała więc muzykę w genach. Większość naszych rodzin była powiązana z polityką - takie były czasy. A my byliśmy zbuntowani, chcieliśmy dokonać przewrotu. Nie zgadzaliśmy się z przekonaniami naszych rodziców. Ale nie dyskutowaliśmy wtedy o polityce, choć przesiadywaliśmy w Harendzie, czasami w kawiarni w Bristolu, a najczęściej chodziliśmy we czworo do Telimeny. Magda, Janusz Wiśniewski, Antek Libera, Marek Grzesiński.

O czym rozmawialiśmy? Nie pamiętam, ale to były jakoś mało ważne rozmowy o literaturze i obmowa prowadzących zajęcia na polonistyce. Dla nas liczyło się, że możemy wypić dobrą kawę, a ja płaciłam za wszystkich rachunek z pieniędzy, które mama dawała mi na obiad. Może dlatego mnie tolerowali w tym wybitnym, intelektualnym towarzystwie. Jak teraz Magda mi wyznała, ona też czuła się wśród nich obco, czuła, że nie dorasta do nich intelektualnie i dlatego ciągle się dokształcała, czytała mnóstwo książek, błyszczała czasem cytatami.

Zobacz także: Były zupełnie różne, a Magda Umer nie chciała śpiewać jej piosenek – tak zaczęła się jej przyjaźń z Agnieszką Osiecką

Ale przede wszystkim umiała cudownie żartować, co jej zostało aż do końca. Poczucie humoru było chyba tym, co łączyło nas najbardziej. Chociaż nasze zabawy nie były zbyt intelektualne, że wspomnę "grę w trumienki", którą wymyślił Antek Libera, późniejszy autor "Madame". A gra polegała na tym, że czytał nekrologi z "Życia Warszawy", a my mieliśmy zgadywać, w jakim zmarły był wieku, co też wskazywało na umiejętność dedukcji. Antek rzucał też cytatami, musieliśmy dopasować ich autora.

Magda królowała w tej grze, choć ona sobie tego w naszej rozmowie nie przypomniała, widocznie dla niej niewiele to znaczyło. Nie chciała mówić o śmierci, nie chciała żyć śmiercią, choć dojrzewała w jej cieniu. Jej młodszy brat bardzo ciężko chorował, uwaga rodziców była na nim głównie skupiona. To były lata pełne cierpienia i ona musiała sobie z tym dawać radę. Umarł zresztą, jak miał 14 lat, a Magda niedługo potem wyprowadziła się z domu, myślę, że chciała odetchnąć od tej trudnej, pełnej bólu atmosfery. Może dlatego na studiach nie uchodziła za smutaskę - pamiętam jej uśmiech i dla każdego życzliwe słowo.

Czytaj również: Andrzej Przeradzki mówił do Magdy Umer „Małgosiu”. Bywał skąpym tyranem, ale bardzo ją kochał

"Magda była szeptuchą. Doradzała nam szeptem"

Jaką była studentką? Nie pamiętam. Wszyscy mieliśmy wtedy jakieś inne cele poza studiami. Ale Anka Cholewa, nasza wspólna przyjaciółka, która z Magdą studiowała w tej samej grupie, przypomniała mi, jak uczyły się razem do egzaminu z języka starocerkiewnosłowiańskiego i z tego zmęczenia i nudów pomalowały sobie twarze sokiem z buraków na czerwono. Wyszły tak na ulice, by zbadać reakcje przechodniów. Szybko zostały zgarnięte przez milicję i musiały tłumaczyć się ze swojej zabawy w komendzie przy Wilczej.

Który to był rok? Starocerkiewnosłowiański miałyśmy na drugim roku studiów, czyli było to już po Marcu 1968. Tamte wydarzenia przechodziłyśmy razem, uczestniczyłyśmy w wiecach, biegałyśmy po Krakowskim Przedmieściu, chowałyśmy się przed zomowcami w kościele Św. Krzyża i próbowałyśmy milicję przechytrzyć. Magda zresztą w naszym ostatnim wywiadzie wróciła do tego okresu.

Magda Umer, VIVA! 7/2025.
Magda Umer, VIVA! 7/2025. Fot. MARLENA BIELINSKA/move

Nie będę przytaczać historii jej kariery zawodowej. Pamiętam tylko, jak krytykowano ją za niezbyt mocny głos i szeptanie słów piosenek. Mało kto rozumiał wówczas jej styl śpiewania, który polegał na przekazywaniu poezji istniejącej w tej muzyce i w słowach jej przebojów. Do jej śpiewania trzeba było dorosnąć. Z czasem jej śpiew zaczął wzbudzać zachwyt, a ja zachwycałam się nim od początku. Przechodził mnie dreszcz, gdy słyszałam piosenkę "Groszki" czy "Taka mała, a łzy takie ogromne". Bo ona śpiewała spod serca, duszą. Bardzo teraz takiego śpiewu pełnego emocji i szczerości mi brakuje. Magda była cała zbudowana ze szczerych uczuć, nikogo nie udawała, nigdy nie chwaliła się swoimi dokonaniami i mało opowiadała o sobie. Ja jednak wydobywałam z niej tę duszę w wywiadach, na które w końcu się zgadzała, bo w gruncie rzeczy lubiła się ze mną spotykać, a ja kochałam te spotkania.

Zobacz także: Był miłością jej życia, rozdzieliła ich śmierć. Teraz, po latach rozłąki, uwielbiana artystka dołączyła do ukochanego

Kochałam też te nasze szeptane pogaduchy. Anna Cholewa do dzisiaj wspomina, że nazywała Magdę szeptuchą, ale w pozytywnym znaczeniu tego określenia. Szeptucha, czyli doradzająca nam szeptem, jak możemy żyć. Choć ona nigdy nie stawiała siebie na wzór. Los naznaczył ją tragediami. Pamiętam, jak utonął młody aktor Andrzej Nardelli, który był jej wielką miłością. Niedługo po jego śmierci spotkałyśmy się u mnie w domu na seansie spirytystycznym. Jako młode dziewczyny bardzo wierzyłyśmy w ezoterykę i w życie po śmierci. Magda szukała pocieszenia i kontaktu z duchem Nardellego, a ja próbowałam ją ukoić i jej w tym pomóc. Talerzyk wirował po tarczy z literkami, trzymałyśmy nad nim dłonie, dając mu swoją energię, a on wskazywał odpowiedzi na pytania Magdy. Jej serce krwawiło, a w oczach pojawiały się łzy.

Magdo kochana, jeszcze w zielone pogramy... I upiekę dla ciebie kaczkę

Po studiach nasze drogi się rozeszły, chociaż miałyśmy ze sobą kontakt. Zawsze do mnie oddzwaniała i odpowiadała na SMS-y. Wiedziałam, że mogę do niej zadzwonić w każdej chwili, nawet w nocy, a ona odbierze telefon i posłuży mi jakąś dobrą radą, że mnie uspokoi. Choć długo sama była w nieustannym niepokoju. To się zmieniło, gdy urodziła Mateusza. Mateusz był jej przepustką do w miarę normalnego życia, ale czas musiała dzielić pomiędzy niego a piosenkę i spotkania z wieloma znakomitościami muzycznymi. O tym, że jej matką chrzestną - chrzest przyjęła już w dorosłym życiu - była Kalina Jędrusik, dowiedziałam się dopiero niedawno. A o jej relacjach z Agnieszką Osiecką i Jeremim Przyborą można byłoby napisać wielotomową opowieść.

Magda Umer, VIVA! 7/2025.
Magda Umer, VIVA! 7/2025 Fot. MARLENA BIELINSKA/move

Magda... Nie mogę uwierzyć, że jej już nie ma. Ostatni raz widziałyśmy się w lipcu na jej koncercie. Spotkałyśmy się tam nie tylko jako wielbicielki jej talentu, ale też przyjaciółki ze studiów. Anka Cholewa, która przyjechała specjalnie z Londynu, ja, no i przede wszystkim Magda, która w przerwie wyszła do nas. I widać było, że bardzo się cieszy, że jesteśmy w dawnym gronie. Zresztą utrzymywała kontakty z przyjaciółmi z polonistyki. Z Markiem Weissem-Grzesińskim widywała się dość często, z Januszem Wiśniewskim również. On odszedł w lipcu, niedługo przed Magdą. A my, którzy zostaliśmy jeszcze po tej stronie, czujemy się osieroceni. Marek Weiss-Grzesiński, Anka, ja. I zapewne Antek Libera, który kiedyś tak imponował Magdzie miłością do Becketta.

Magdo kochana, tego nie robi się tym, którzy cię kochają. Powiedziałaś, że być może się "tam" spotkamy, chociaż ty nie myślisz o śmierci, tylko o życiu. A jednak do zobaczenia. Jeszcze w zielone pogramy... I upiekę dla ciebie kaczkę, którą tak chwaliłaś, gdy byłaś u mnie kilka miesięcy temu. Obiecuję…

Reklama
Reklama
Reklama