Reklama

Joanna Kołaczkowska była esencją scenicznego ognia i śmiechu. Dariusz Kamys w poruszającym wywiadzie dla magazynu „Pani" wspomniał o jej niepowtarzalnej osobowości, początkach kariery, ogromnym talencie i bezkompromisowej miłości do wspólnoty. To wzruszająca opowieść o kobiecie, która zamieniała każdy moment w życiowy spektakl.

Reklama

Joanna Kołaczkowska – ogień sceny, który nigdy nie zgasł. Wzruszające wspomnienie Dariusza Kamysa

Zanim publiczność pokochała ją bezgranicznie, była nieśmiała, wątpiąca w siebie, wrażliwa. Do Zielonej Góry trafiła, podążając śladem swojego szwagra, Dariusza Kamysa. Działał wówczas w klubie Gęba, gdzie powstał spektakl „Wio, Pegazie, na ugory”. „To było trochę jak u włóczęgi, ale w końcu znalazła się brakujący element. Kiedy studiowałem i działałem w klubie Gęba, Asia pojawiła się w Zielonej Górze, niejako idąc moim tropem — pomyślała, że skoro szwagier jest tu i daje sobie radę, to i dla niej może być to dobre miejsce. Ale jej droga do kabaretu nie była moją zasługą. W tamtym czasie stworzyłem spektakl "Wio, Pegazie, na ugory". Program miał w sobie niesamowity potencjał. Publiczność reagowała fantastycznie", czytamy.

CZYTAJ TEŻ: Była przy niej do samego końca, teraz siostra ujawniła smutną prawdę. Tak brzmiały ostatnie słowa Kołaczkowskiej

Kabaret Hrabi, 09.07.2011rok
Kabaret Hrabi, 09.07.2011rok TVP/PAP/Jan Bogacz

Talent, który dojrzewał. Jak rodziła się mistrzyni sceny?

Gdy Kamys musiał przerwać pracę nad materiałem z powodu służby wojskowej, poprosił Władysława Sikorę, by przejął projekt i stworzył kabaret. Wtedy pojawiła się potrzeba kobiecego głosu. Adam Nowak, kolega Asi z roku, zaczął ją przekonywać do udziału w castingu. Wahała się długo. Bo jak dziś mówi jej szwagier: "nieśmiałość była wpisana w każdy jej gest". Ale przyszła. Przeczytała dwa zdania i to wystarczyło. Casting się skończył.

Wszyscy wiedzieli: to ona. „Tak powstał kabaret Drugi Garnitur. Wnosiła na scenę radość i lekkość. Tryskała energią. Miała w sobie coś szelmowskiego, łobuzerskiego. Publiczność ją kochała, bo była autentyczna. [...] Choć przed spektaklem zwykle mówiła: "Dziś mi się nie chce", chwilę później, po przekroczeniu kulis, zamieniała się w żywioł. Potem nikt już w to jej "mi się nie chce" nie wierzył. Po spektaklu — cisza, spokój. Na scenie — ogień. Żartowaliśmy, że wozimy ją jak dzikiego zwierza w blaszaku. Podjeżdżamy pod rampę, otwieramy drzwi i ona jak byk wypuszczony na arenę wylatuje na scenę. Niszczy, bawi, czaruje. Była pełna ognia", mówi Dariusz Kamys.

Początki nie były łatwe. Choć miała w sobie niezwykły instynkt i talent, nie od razu rozumiała mechanikę sceny. Z czasem jednak stała się mistrzynią. „Na początku miała przede wszystkim instynky i niewiarygodny talent. Świadomość sceniczna przyszła później. Pamiętam, jak w "Bajkach dla potłuczonych" była scena z Czerwonym Kapturkiem. Padło pytanie Czerwonego Kapturka do Wilka przebranego za babcię: "Dlaczego ty masz takie wielkie zęby? Dlaczego w ogóle masz zęby?". Aśka powiedziała: "Wiem, dlaczego tu ludzie się śmieją... To jest żart absurdalny!". Chichraliśmy się z niej. Toż to był żart konstrukcyjny, dla nas oczywisty. To było urocze, bo ona dopiero odkrywała mechanikę gagów. A później, w Hrabi, stała się "profesorem sceny". Żartowałem, że ma nadświadomością sceniczną. Nawet w trakcie występu potrafiła dyskretnie dać znak — szybciej, mocniej. A gdy coś zagrało, potrafiła pokazać małym gestem: "No! Jest OK". Miała też niesamowitą intuicję sceniczną, potrafiła od razu dostrzec, że żart nie działa, bo np. jest za mało światła. Dawaliśmy cynk świetlikowi, podciągał reflektor i nagle skecz ożywał. Jej świadomość sceny była absolutna", wspomina Dariusz Kamys.

CZYTAJ TEŻ: Znalazła miłość życia, po 40-tce stanęła na ślubnym kobiercu. Ikona polskiej muzyki lat 90. odkrywa sekrety małżeństwa

Kabaret HRABI
Kabaret HRABI TVP/PAP/Ireneusz Sobieszczuk

Improwizacja, która przeszła do historii

W pamięci jej szwagra na zawsze pozostanie obraz Asi zasypiającej na dwóch krzesłach po nocnych próbach kabaretu Potem. Próby kończyły się o pierwszej, czasem drugiej nad ranem. Gdy proszono ją, by poszła odpocząć, odpowiadała: „Nie, bo coś mnie ominie”. To zdanie mówi o niej wszystko. Nie chciała przegapić ani chwili wspólnego śmiechu, rozmowy, obecności.

Scena była jej żywiołem, ale prawdziwa siła płynęła z poczucia wspólnoty. Choć przed spektaklem często mówiła „Dziś mi się nie chce”, po przekroczeniu kulis przemieniała się w huragan. „Woziliśmy ją jak dzikie zwierzę w blaszaku” – wspomina Kamys. „Podjeżdżamy pod rampę, otwieramy drzwi, a ona jak byk wypuszczony na arenę wylatuje na scenę”. Publiczność ją uwielbiała – była autentyczna, bezkompromisowa i... prawdziwa.

Zawsze była gotowa na niespodziewane. Improwizacja była jej drugą naturą. Słynny skecz „Egzamin” mówi o niej więcej niż tysiące słów. „Te słynne buty z "Egzaminu". Kupiła je na jakimś targu za grosze, nawet nie przymierzyła. Przyszedł moment wyjścia na scenę. Wkłada, a tu buty za małe. Inna aktorka spanikowałaby, ale nie ona. Zdecydowała się w nich wyjść. Zrobiła z tego atut, żart, gag, który przeszedł do historii. To było jej genialne "dotknięcie Midasa": każdy problem potrafiła zamienić w coś, co błyszczało. I nawet jeśli stała w cieniu, to i tak cała uwaga skupiała się na niej. Bajer kiedyś żartował, że nawet gdyby wyszedł na golasa, obtoczony smołą i piórami, toi tak widzowie patrzyliby na Aśkę stojącą z boku. Miała w sobie magnetyzm", ujawnił Dariusz Kamys.

CZYTAJ TEŻ: Ta miłość zaczęła się od przypadku. 13 lat temu ich ślubem żyła cała Polska, dziś tworzą jedną z najbardziej lubianych par

Dariusz Kamys
Dariusz Kamys TVP/PAP/Jan Bogacz

Scena była jej żywiołem, a śmiech – formą wolności

Joanna Kołaczkowska śmiała się z własnych słabości – nie po to, by się ukryć, ale by wyzwolić innych. Gdy żartowała ze swojej „oponki”, robiła to bez cienia wstydu. To był jej dar. Pokazać, że śmiech może być wolnością. Jej żarty nie raniły – przeciwnie, rozbrajały kompleksy, leczyły lęki.

Ostatnie rozmowy o śmierci – wspomnienie, które zostaje

Na sam koniec, szwagier artystki wspomniał, że temat śmierci pojawiał się w ich rozmowach regularnie – ale bez dramatu. „Często temat śmierci wracał w naszych rozmowach, jakby to nie było coś statecznego. Mieliśmy ustalonych swoich następców. Ja miałem dwóch i to ja miałem odejść pierwszy. A gdyby to ona umarła, muszą być dwie kandydatki, bo jedna na pewno się nie zgodzi", podsumował.

Joanna Kołaczkowska zostawiła po sobie ogromne dziedzictwo – nie tylko artystyczne, ale przede wszystkim ludzkie. Jej śmiech, talent, uważność i gotowość do bycia „tu i teraz” pozostaną w sercach tych, którzy ją znali – i tych, którzy ją pokochali ze sceny.

Reklama

CZYTAJ TEŻ: Owacje na stojąco i łzy wzruszenia w Tańcu z Gwiazdami. Tak uhonorowano legendę polskiego kina. Piękny hołd

Dariusz Kamys, Joanna Kołaczkowska
Dariusz Kamys, Joanna Kołaczkowska TVP/PAP/Jan Bogacz
Reklama
Reklama
Reklama